Konferencje technologiczne często karmią nas wizją świetlanej przyszłości. Panel "Technologia głupcze! Wyzwania transformacji cyfrowej", który miałam przyjemność moderować podczas tegorocznej edycji Horizon CEE'25, pokazał jednak znacznie bardziej złożony obraz. Zamiast prostych odpowiedzi, na scenie zderzyły się fundamentalne paradoksy, z którymi mierzy się dziś polska gospodarka i to niestety z nie zawsze wystarczającymi rezultatami.
Z jednej strony mamy ogromną presję na szybkość. Dane z raportu KPMG "Monitor Transformacji Cyfrowej Biznesu" są jednoznaczne: w 2025 roku już 82% polskich firm testuje lub wdraża AI, co jest niemałym skokiem z 28% rok wcześniej. Z drugiej strony, ten sam raport pokazuje, że aż 65% z nich nie mierzy efektywności tych wdrożeń, a co czwarta firma planuje cięcia wydatków na cyfryzację i redukcję zespołów technologicznych.
Podczas panelu ten rozdźwięk był widoczny gołym okiem. Głosy wzywające do natychmiastowego działania i podejmowania ryzyka, by nie zostać w tyle, zderzały się z ostrzeżeniami dojrzałych organizacji, że "najpierw trzeba poukładać procesy, a dopiero potem je cyfryzować". Z perspektywy prawnej, ten paradoks wymaga szczególnego zaopiekowania. Tak, możemy sobie pozwolić na spłaszczone prawnie MVP w niektórych sytuacjach. Ale to nie jest generalna zasada dotycząca każdej firmy i każdego projektu. Z kolei w wielu kręgach, mam wrażenie, że "ask for forgiveness not permission" urosło do rangi uniwersalnej prawdy.
Najbardziej bolesny polski paradoks. Jak wskazuje artykuł PACTT, dysponując piątą co do wielkości kadrą badawczą w UE, w rankingu innowacyjności zajmujemy odległe, 24. miejsce. Źródłem problemu jest system ewaluacji naukowców, w którym jedna publikacja może być warta tyle, co komercjalizacja technologii za 2 miliony złotych.
Tymczasem, jak zauważyłam w trakcie panelu, unijny AI Act wprost tworzy "strefę wolną od regulacji" dla badań naukowych i rozwojowych (B+R), mówiąc wprost: "niniejsze rozporządzenie powinno wspierać innowacje (...) i nie powinno osłabiać działalności badawczo-rozwojowej". Unia daje nam więc zielone światło i prawny immunitet na eksperymentowanie w najbezpieczniejszej fazie. Niestety, nasz wewnętrzny system sprawia, że polska nauka nie jest w stanie z tej szansy skorzystać, a biznes, pozbawiony zaplecza B+R, skazany jest w dużej mierze na adaptowanie gotowych, zagranicznych rozwiązań.
Trzeci i być może najgorętszy dylemat dotyczy roli prawa. Z jednej strony, na scenie wybrzmiał mocny głos, że w globalnym wyścigu technologicznym, pętającym nogi regulacjom trzeba powiedzieć "nie", a ryzykiem, np. w cyberbezpieczeństwie, "musi martwić się ktoś inny". W tej perspektywie, prędkość jest wszystkim, a regulacje to paranoiczny wymysł.
Z drugiej strony, twarda rzeczywistość prawna i biznesowa. Mamy nadchodzący AI Act, który już teraz nakłada na firmy konkretne obowiązki. Mamy dane z raportu KPMG, które pokazują, że poczucie gotowości na cyberzagrożenia w polskich firmach spadło i tylko 40% liderów czuje się bezpiecznie. Co więcej, duzi, korporacyjni klienci nie kupują filozofii "move fast and break things". Oni wymagają od swoich dostawców gwarancji bezpieczeństwa i zgodności z prawem.
Dla liderów na sali te paradoksy nie są teoretyczne. To codzienna walka między presją na innowacje a rosnącą odpowiedzialnością prawną i biznesową. Z perspektywy prawnika, który od ponad dekady obserwuje ten sektor, najbardziej niepokojące jest to, że tkwimy w tych samych dylematach od lat. Zmieniają się technologie i modne hasła, ale systemowe bariery pozostają nienaruszone.