Keep abreast of changes in the law
Thank you!
Registration was successful.
Oops... your mail can't be sent!

Blog

Select a category
Spas dikim! Your submission has been received!
Oops! Qualcosa ha insegnato il modulo.
prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Utwory przyszłe - odpowiedzialność twórcy za wady

Utwory przyszłe, to prawdopodobnie chleb powszedni niejednego twórcy. Większość ich zamówień dotyczy bowiem stworzenia nieistniejącego w chwili obecnej dzieła, czyli tzw. dzieła przyszłego – plakatu, komiksu etc. Jakie są konsekwencje sytuacji, gdy twórcze wykonanie nie pokrywa się z żądaniem zamawiającego? Skutki dostarczenia zamawiającemu utworu dotkniętego usterkami reguluje oczywiście ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wstępnie, jeżeli Ty, czyli twórca, nie dostarczyłeś utworu w przewidzianym terminie, to zamawiający może wyznaczyć Ci odpowiedni dodatkowy termin z zagrożeniem odstąpienia od umowy, a po jego bezskutecznym upływie może od umowy odstąpić.Podobnie kształtują się uprawnienia zamawiającego, gdy zamówiony utwór ma usterki (czyli nie odpowiada przedmiotowi umowy) – znowu zamawiający może wyznaczyć twórcy odpowiedni termin do ich usunięcia, a po jego bezskutecznym upływie może od umowy odstąpić. Jednakże w tej sytuacji ustawa o prawie autorskim stwarza alternatywę, gdyż zgodnie z art. 55 ust. 1 ustawy, zamawiający może też żądać odpowiedniego obniżenia umówionego wynagrodzenia. Twórca zachowuje w każdym razie prawo do otrzymanej części wynagrodzenia, nie wyższej jednakże niż 25 % wynagrodzenia umownego.W myśl art. 55 ust. 1 ustawy o prawie autorskim „jeżeli zamówiony utwór ma usterki, zamawiający może …”. Jednakże w odniesieniu do tworów intelektu problematyczna jest ocena, czy umowa została wykonana przez twórcę w sposób zgodny z jej istotą czy też dostarczone dzieło ma usterki, chociażby ze względu na subiektywną wizję samego twórcy odnośnie postaci dzieła. Otóż, usterką, w rozumieniu tego przepisu, są konkretne, zobiektywizowane braki, które można przypisać utworowi, jego niezgodność z warunkami umowy, z charakterem utworu, jego przeznaczeniem lub z przyjętymi zwyczajami, np. dostarczenie przez autora dzieła o podwójnej objętości w porównaniu z zamówioną (tak w: orzeczeniu Sądu Najwyższego z dnia 27 maja 1958 r., sygn. akt II CR 547/57). W świetle powyższego, na pewno nie można uznać, iż twórca wykonał dzieło wadliwie, gdy utwór po prostu "nie podoba się" zamawiającemu, nie przypadł mu do gustu, albo nie odpowiada jego upodobaniom. Nie są w tym wypadku również miarodajne nieokreślone subiektywne oczekiwania zamawiającego w zakresie jego poziomu artystycznego czy naukowego. Jest jeszcze inna, odrębna kwestia – otóż nie odpowiadasz w sposób wskazany w powyższych akapitach, gdy usterki są wynikiem okoliczności, za które Ty, jako twórca, nie ponosisz odpowiedzialności. Zatem ustawa uzależnia możliwość podniesienia przez zamawiającego określonych żądań od winy twórcy. Nie będzie więc Twoją winą, gdy przykładowo, stworzony przez Ciebie program komputerowy jest użytkowany niezgodnie z instrukcją, a więc nie działa prawidłowo.Oczywiście, Twoja troska o to, iż w którymś momencie zgłosi się do ciebie niezadowolony zamawiający z roszczeniem, nie musi trwać „wiecznie”. Roszczenia takie bowiem, wygasają z chwilą przyjęcia utworu, a jeżeli zamawiający nie zawiadomi twórcy w terminie sześciu miesięcy od dostarczenia utworu o jego przyjęciu, nieprzyjęciu lub uzależnieniu przyjęcia od dokonania określonych zmian w wyznaczonym w tym celu odpowiednim terminie, uważa się, że utwór został przyjęty bez zastrzeżeń. A zatem, oświadczenie zamawiającego wzywające do usunięcia usterek oraz odstąpienie od umowy musi zostać złożone w terminie sześciu miesięcy od dostarczenia utworu. Jest to termin zawity, po którego upływie zamawiający traci swoje uprawnienia (art. 55 ust. 4 ustawy). Zważ jednak na swoją umowę – mógł w niej zostać określony inny termin (może to być zarówno termin krótszy, jak i dłuższy niż 6-miesięczny termin wynikający z ustawy). Powyższe kwestie tracą na znaczeniu, gdy zawarłeś umowę o wszystkie Twoje utwory lub wszystkie utwory określonego rodzaju mające powstać w przyszłości, gdyż taka umowa jest nieważna w części tego dotyczącej. Ale o tym wielce intrygującym zagadnieniu napiszę w kolejnym artykule.

prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Praw(i)e blogowanie - ciąg dalszy, czyli czy tytuł tego artykułu jest utworem ?

Zgodnie z zapowiedzią kontynuujemy temat prawnoautorskich aspektów prowadzenia bloga. Jednak, nieco przekornie, dzisiejszy artykuł nie będzie o tym, co najbardziej interesuje zapewne każdego blogera, czyli legalne wykorzystywanie zdjęć na blogu. Postanowiłam rozwijać niniejszy cykl artykułów od samej góry (albo tego, co zazwyczaj się tam znajduje), czyli od nazwy bloga oraz jej zwyczajowej oprawy graficznej tj. logo.
Nie powinno nikogo zdziwić, iż kwestia, czy nazwa/tytuł korzysta z ochrony prawnoautorskiej, nie została bezspornie rozstrzygnięta w doktrynie ani w orzecznictwie. Część przedstawicieli myśli prawniczej absolutnie nie dopuszcza takiej możliwości, uznając, iż tytuł nie może stanowić sam w sobie utworu jako przedmiotu prawa autorskiego, i to bez względu na zawarty w nim twórczy i intelektualny wkład. Inni natomiast są zdania, że obecnie obowiązujące prawo autorskie nie pozwala na jednoznaczne rozwiązanie tego zagadnienia. W argumentacji przemawiającej za brakiem ochrony prawnoautorskiej nazwy czy tytułu pojawiają się takie zarzuty jak te, że tytuł tylko identyfikuje utwór albo stanowiąc jego element, podlega tylko ochronie jako niewielki fragment utworu.
Co jednak w sytuacji, gdy nazwa (tytuł) jest w pełni samodzielna, funkcjonuje jako pewien samoistny byt? Oceniając zagadnienie z perspektywy definicji utworu zawartej w art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. - o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: upapp), niedopuszczalność ochrony prawnoautorskiej nazwy (tytułu) nie wydaje się być taka pewna. Na podstawie ustawowej definicji stwierdzamy, iż utwór musi posiadać określone cechy: być rezultatem pracy człowieka, stanowić uzewnętrzniony rezultat działania o charakterze twórczym oraz posiadać indywidualny charakter. Można pomyśleć, iż jest to równie dobra definicja niejednego tytułu. Pozostałe argumenty, takie jak ten, iż objęcie ochroną prawnoautorską dowolnego przejawu twórczości jest niezależne od jego rozmiaru czy postaci, również przemawiają za dopuszczeniem nazwy (tytułu) jako przedmiotu regulowanego ustawą o prawie autorskim. Opinię tą można sprecyzować o jedno z orzeczeń Sądu Najwyższego, w którym stwierdził on, iż nazwa (w braku odmiennej umowy w tym względzie) stanowi dobro osobiste wszystkich jego członków, chyba że bądź wiąże się ona treściowo z jednym tylko lub z niektórymi z nich, bądź chodzi o zespół utworzony, nazwany i kierowany przez jednego z członków w sposób tak wyraźny i oczywisty, iż uchodzi za nazwę „należącą” do tej osoby.
A więc można stwierdzić, iż tytuł bloga korzysta z ochrony przewidzianej przez ustawę o prawie autorskim, jeżeli wyczerpuje cechy utworu. Nawiązując do podobnej branży, w literaturze przedmiotu wskazuje się, iż bez wątpienia takimi tytułami na polskim rynku wydawniczym są np. Uważam Rze czy Exklusiv. Przy czym powtórzenia wymaga, iż takich wątpliwości nie nastręczają nazwy banalne, pozbawione oryginalności jak np. blog nazywający się „Moje przemyślenia” albo „Blog o prawie autorskim”. Tak samo pojedyncze, typowe słowa codziennego użytku, jak np. Apple, nie podlegają ochronie w ramach prawa autorskiego (ale mogą być chronione już jako zastrzeżone znaki towarowe).
Przeczytawszy powyższe stwierdzasz, iż w świetle ustawy o pawie autorskim możesz spokojnie założyć bloga „Make life easier”, ponieważ nie jest to szczególnie twórcza nazwa. Tutaj jednak pojawia się inne zagadnienie - otóż konkretne przedstawienie graficzne tytułu, czyli tzw. logo, samoistnie korzysta z ochrony prawnoautorskiej, stanowiąc odrębne dzieło plastyczne. Oznacza to, iż w takim przypadku już nie treść nazwy (tytułu), lecz jej wizualizacja jako ciąg znaków (np. korzystająca z oryginalnego kroju czcionki bądź połączenia liter z ciekawą grafiką) jest na tyle twórcza, że w tym aspekcie spełnia cechy utworu.
W tym momencie chciałabym skłonić blogerów, którzy korzystali z pomocy osoby trzeciej przy tworzeniu swojego logo, do chwili refleksji nad tym, komu przysługuje do niego majątkowe prawo autorskie. Być może, wcale nie jest Wasze. Upraszczając, jeżeli nie istnieje pisemna umowa między blogerem a np. grafikiem o stworzenie logo, to z zasady funkcjonuje tzw. domniemanie licencji. Zgodnie z art. 65 upapp, w braku wyraźnego postanowienia o przeniesieniu prawa, uważa się, że twórca udzielił licencji. Co więcej, grafik taki może wówczas zażądać od blogera, w zależności od sytuacji, niebagatelnej zapłaty za korzystanie z logo, ponieważ, w myśl z art. 45 upapp, jeżeli umowa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji.

uZYSV4nuQeyq64azfVIn_15130980706_64134efc6e_o
Własność Intelektualna i Prace B+R

FAQ – umowy licencyjne

Z racji profilu działalności lawmore bardzo często dostajemy powtarzające się pytania dotyczące podstawowych instytucji prawa autorskiego. Pierwsze miejsce w naszym top 10 zajmują umowy licencyjne, które bardzo często mylone są z umowami przenoszącymi majątkowe prawa autorskie. Gwoli ścisłości- nie, nie są to tożsame umowy ☺Licencja to umowa, w której podmiot praw autorskich (licencjodawca) upoważnia użytkownika (licencjobiorcę) do korzystania z utworu na poszczególnych polach eksploatacji i na konkretnych zasadach. Najistotniejsze jest, iż autor nie wyzbywa się w tym przypadku autorskich praw majątkowych. Co powinno się znaleźć w umowie licencyjnej?

  1. Strony umowy, co wydaje się być oczywistym elementem każdej umowy. W przypadku umowy licencyjnej stronami są licencjodawca i licencjobiorca.
  2. Czas trwania umowy: umowa może być zawarta na czas oznaczony lub nieoznaczony
  3. Wskazanie, czy umowa jest odpłatna czy nieodpłatna
  4. Zakres terytorialny licencji
  5. Wskazanie, czy można korzystać z utworu w sposób ograniczony czy nieograniczony
  6. Pola eksploatacji: inaczej sposoby korzystania z utworu- należy obowiązkowo wymienić wszystkie, gdyż inaczej domniemywa się, że te które nie zostały wymienione nie są objęte licencją !

Jeśli chodzi o formę umowy, to wymóg formy pisemnej (pod rygorem nieważności) dotyczy tylko licencji wyłącznej. Choć wydaje mi się, że nie muszę przekonywać nikogo, co do tego, że każdą umowę należy mieć spisaną.
Co jednak się dzieje, gdy pisząc samodzielnie umowę zapominamy o którymś z wyżej wymienionych punktów? W ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: PrAut) uregulowano niektóre tego typu kwestie, między innymi:

  1. Jeśli nie wskazano w umowie czasu, na jaki licencja została udzielona, to przyjmuje się, że udzielono jej na 5 lat
  2. Jeśli nie wskazano zakresu terytorialnego licencji, to ustawa ogranicza go do terytorium Polski
  3. Jeśli nie wskazano, czy licencja jest wyłączna czy niewyłączna, to zgodnie z ustawą uważa się ją za niewyłączną
  4. Jeżeli nie wskazano, że udzielenie licencji nastąpiło nieodpłatnie, to twórcy przysługuje prawo do wynagrodzenia. Wysokość wynagrodzenia określa się z uwzględnieniem zakresu udzielonego prawa oraz korzyści wynikających z korzystania z utworu. W przypadku rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy, a korzyściami licencjobiorcy , twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd.
  5. Jeżeli umowa nie stanowi inaczej, to twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji.

Zgodnie z art. 67 ust.2 PrAut rozróżnia się umowy licencyjne wyłączne i niewyłączne. W praktyce, najczęściej w obrocie występują licencje niewyłączne, czyli takie, których konstrukcja opiera się na założeniu, iż mimo udzielenia przez licencjodawcę licencji, może on w dalszym ciągu samodzielnie korzystać z utworu i udzielać kolejnych licencji nowym licencjobiorcom na tym samym polu eksploatacji, co licencja pierwotna. Umowa licencji niewyłącznej może być zawarta w formie dowolnej, nawet w formie ustnej. Z kolei licencja wyłączna może być zawarta wyłącznie w formie pisemnej, pod rygorem nieważności.
Zobowiązuje ona twórcę utworu do nieudzielania innym osobom niż licencjobiorca prawa do korzystania z utworu na polu eksploatacji, o którym mowa w umowie licencyjnej, a dodatkowo licencjodawca zobowiązany jest do niekorzystania z utworu w zakresie udzielonej przez niego licencji wyłącznej.
Na zakończenie warto wspomnieć jeszcze o sublicencji, czyli tzw. „specyficznej licencji”. Sublicencja stanowi upoważnienie do korzystania z utworu, którego udziela nie twórca utworu (licencjodawca), a licencjobiorca. Zakres przedmiotowy sublicencji może być mniejszy, a co najwyżej równy zakresowi umowy licencji, ale nigdy nie może być szerszy od umowy licencji! Sublicencja wygasa najpóźniej w momencie wygaśnięcia umowy licencyjnej, z którą jest powiązana. Należy pamiętać, iż aby w ogóle mówić o sublicencji, to musi być ona wyraźnie dozwolona w samej umowie licencyjnej, ponieważ w polskim prawie nie istnieje domniemanie istnienia sublicencji.

zegar
Własność Intelektualna i Prace B+R

Prawo autorskie w biznesie - wywiad z Aleksandrą Maciejewicz i Paulą Pul

Wywiad dla creatives.waw.pl z 30 października 2013.

Czy jest to prawda, że raz rzecz umieszczona w internecie traci swoją prawną ochronę?

PAULA PUL : Gwoli ścisłości - w Internecie obowiązuje to samo prawo, które obowiązuje poza Internetem. W dużym skrócie, osobiste prawa autorskie w ogóle nie podlegają zbyciu ani zrzeczeniu się. Są także nieograniczone w czasie - autorskie prawa majątkowe trwają zwykle 70 lat od śmierci twórcy. Nie zmieni tego fakt umieszczenia dzieła w Internecie. Z kolei majątkowe prawa autorskie są przenoszalne, ale na podstawie umowy lub dziedziczenia. Trudno domniemywać, że umieszcznie czegoś w Internecie jest tożsame z zawiązaniem umowy albo z dziedziczeniem. ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Kiedyś przeczytałam w pewnym wywiadzie, że Internet to jakaś “publiczna przestrzeń” i można dowolnie wykorzystywać zawarte w nim dzieła. Nie znam takiego prawa. Być może autorka miała na myśli “domenę publiczną”, do której należą utwory, do których prawa autorskie (majątkowe) wygasły, lub do których autorzy zrzekli się praw autorskich lub mocno się w nich ograniczyli (np. udostępniając utwory na jednej z licencji typu Creative Commons). Domena publiczna definiowana jest jako abstrakcyjny zbiór utworów, które nie są kontrolowane, zabezpieczone czy zawłaszczone przez kogoś na mocy systemu monopolu prawnoautorskiego. Określenie to ma wskazywać, że utwory są “własnością publiczną”, a więc jest rozumiana jako narzędzie gwarantowania dostępu do nauki, edukacji i kultury.PAULA PUL: Jeszcze odnośnie wyzbycia się praw po wrzuceniu utworu do Internetu. W polskim systemie prawa autorskiego nie istnieje możliwość do przeniesienia utworu do domeny publicznej przed upływem okresu ochrony. Jedyną możliwością na udzielenie zgody na dowolne wykorzystanie dzieła jest udzielenie wolnej licencji.

A jak jest z kwestią kopiowania dzieła? Czy można kopiować czyjeś dzieło w sieci podpisując je lub wskazując na konkretne źródło?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Kopiować dzieło, zapisywać na dysku czy drukować, na własny użytek i użytek Twoich bliskich – tak. Jako dalsze rozpowszechnienie dla mniej lub bardziej niezidentyfikowanej rzeszy odbiorców – nie. Te warunki, o których wspominasz, to wymóg ustawowy, w razie niemal każdej publikacji dzieła. Generalnie, prawa osobiste oraz majątkowe gwarantują uprawnionym, że bez ich zgody nie można swobodnie korzystać z chronionych utworów. Jednakże istnieje kilka wyjątków od tej reguły, jednym z nich jest tzw. dozwolony użytek chronionych utworów. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Oprócz tego wskazanego wcześniej, czyli dozwolonego użytku osobistego, istnieje jeszcze tzw. prawo przedruku albo dozwolony użytek w celach naukowych czy dydaktycznych. Jednak zanim skopiuje się utwór w ramach dozwolonego użytku warto zapoznać się ze szczególnymi przesłankami. Każdy użytek ma swoje właściwe warunki stosowania, często ignorowane, co skutkuje powstawaniem różnych mitów które krążą po Internecie, szczególnie na forach. Pamiętać należy też, że szczególnym przypadkiem są utwory architektoniczne oraz programy komputerowe, które stanowią wyjątek w szczególności pod względem formy ochrony.

W takim razie czy mitem jest to, że jeżeli dzieło nie ma żadnych oznak, świadczących o przysługujących mu prawach autorskich, to można go używać dowoli?

PAULA PUL: Kompletnym, przynajmniej w Polsce. Prawie we wszystkich innych krajach też zrezygnowano z tego wymogu. Nasza ustawa mówi wprost: ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności. Domyślam się, że masz tu na myśli 'r' albo 'c' wpisanych w okrąg. Pierwsze, to skrót od “registered” co oznacza, że dany znak towarowy został zarejestrowany we właściwym urzędzie patentowym. Przedsiębiorca, który zastrzegł znak, może, ale nie musi, umieszczać w sąsiedztwie swojego np. logo, litery R wpisanej w okrąg. Natomiast zabronione jest oznaczanie tym symbolem znaku, który nie został zarejestrowany, za co może grozić grzywna. Drugie z oznaczeń to skrót od “copyright” co oznacza prawo autorskie. Umieszczenie odpowiedniego oznaczenia co najwyżej wzmacnia ochronę przez ostrzeżenie skierowane do odbiorców. Pozwala ewentualnie uzyskać w sądzie większe lub dodatkowe odszkodowanie, ale umieszczanie tych symboli nie jest konieczne, aby dzieło było chronione.

W takim razie skąd wzięło się przeświadczenie, że można korzystać z dzieł danego autora tak długo, jak nie czerpie się z tego powodu korzyści finansowych?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Z instytucji dozwolonego użytku. Wszystkie mają wspólną zasadę - dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. Jak to się „ładnie” mówi: eksploatacja dzieła nie może prowadzić do ekonomicznej konkurencji z korzystaniem, które nie jest objęte dozwolonym użytkiem. Czyli mówiąc wprost – nie można zmniejszać dochodów twórcy. To popularne przeświadczenie, o którym mówisz, może co najwyżej wpływać na wysokość odszkodowania przyznawanego przez sąd, jeżeli złamiesz monopol autorski. W tym kontekście należy uważać nawet odnośnie materiałów objętych określoną licencją Creative Commons np. na blogu masz zdjęcia udostępniane na licencji Creative Commons. Blog zaczyna przynosić dochód i już nie możesz w nim publikować takich materiałów albo powinieneś się zwrócić się o zezwolenie na ich wykorzystanie.

W przypadku wykorzystywania części danego dzieła, łamię prawo autorskie?

PAULA PUL : Zależy jak z niej korzystasz. Jeżeli w formie cytatu na warunkach ustawowych – nie. Korzystanie w zakresie dozwolonego użytku nie wymaga zgody uprawnionego lub reprezentującej go organizacji zbiorowego zarządzania. Przy czym na prawo cytatu należy uważać np. na różnych forach często spotykam się z teorią, iż można wykorzystać dowolnie 3 sekundy z czyjegoś utworu – bez pozwolenia i bez konsekwencji. Tak nie jest, może to co najwyżej stanowić wskazówkę w kwestii wielkości dozwolonego zakresu cytatu.ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Pamiętać też trzeba, że wykorzystanie cudzego utworu w postaci innej niż oryginalna może prowadzić do powstania jego opracowania np. w formie przeróbki lub wkroczenia w autorskie prawa osobiste (czyli np. prawo do rzetelnego, zgodnego z wizją artystyczna wykorzystania utworu). Zgodę na takie działania może udzielić tylko uprawniony (twórca), gdyż organizacje zbiorowego zarządzania tego typu prawami nie zarządzają. Tutaj znowu trzeba wspomnieć o innych przypadkach dozwolonego użytku oprócz prawa cytatu – np. prawo przedruku, dozwolony użytek w celach naukowych, gdzie wykorzystywania części danego dzieła nie jest łamaniem prawa autorskiego.

Od czasu do czasu słyszy się o błędach na tym polu popełnianych zarówno przez małe jak i duże firmy. Znajomość prawa autorskiego kuleje w biznesie?

PAULA PUL: Jak każdego prawa, dopóki różne urzędy, inspektoraty i rzecznicy nie wymogą od przedsiębiorców zainteresowania danym aspektem prawa przez różne kontrole i sankcje. Tak samo byłoby prawdopodobnie z prawami konsumentów albo przestrzeganiem bhp (tak na marginesie - dziełem w rozumieniu ustawy o prawie autorskim są także instrukcje bhp), gdyby nie zaangażowanie różnych instytucji. Jednak najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest sam niski poziom znajomości prawa autorskiego wśród uprawnionych. Gdyby twórcy bardziej dbali o swoje prawa, upominali się o nie, dochodzili należnych im uprawnień, wzrosłaby tym samym świadomość prawa autorskiego wśród osób je wykorzystujących. Samo określenie, którego używa się odnośnie praw twórców tj. monopol autorski, świadczy już o zakresie uprawnień autorów. Nasza ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych daje dużo możliwości do różnych manewrów m.in. kontraktowych, po których może się okazać, że szaty graficznej strony internetowej nie wolno zmienić bez pozwolenia twórcy, a zakupionych materiałów reklamowych wykorzystać w druku cyfrowym.

Pooperujmy na konkretnym przykładzie. Ostatnio w grze “GTA 5” wykorzystano bezprawnie dwa utwory amerykańskiego rapera. Jak mogło w ogóle do tego dojść?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Szczerze mówiąc – nie wiem. W Ameryce, kapitalistycznym kraju, własność intelektualna jest niemal święta, Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych ma swoje specjalne „task force” ds. własności intelektualnej, a w walkę z jej naruszeniami silnie zaangażowane jest FBI. W połączeniu ze śmieszną sumą (jak na możliwości producenta) jaką Rockstar Games zaoferowało Dazowi Dillingerowi, myślę, że za tą akcją stoją ukryte interesy, jednej albo obu stron.

Raper żąda, aby zniszczyć wszystkie niesprzedane egzemplarze tego przeboju wśród gier komputerowych. Czy to może się udać?

PAULA PUL: W Polsce na pewno. Zgodnie z art.79 prawa autorskiego z tytułu naruszenia praw majątkowych (autorskich lub pokrewnych) uprawnieni mogą żądać od naruszyciela aby: zaniechał naruszenia (np. nie kontynuował dalej czynów naruszających, przerwał przygotowania zmierzające do naruszenia), usunął skutki naruszenia (np. wycofał z rynku egzemplarze), wydał uzyskane korzyści (wydał zysk), naprawił wyrządzoną szkodę na zasadach ogólnych (zapłacił autorowi poniesioną stratę oraz nieosiągnięte korzyści) albo zapłacił w podwójnej lub potrójnej wysokości stosowne wynagrodzenie. Nasz Sąd Najwyższy w jednym ze swoich wyroków orzekł, iż dopuszczalne jest, w przypadku naruszenia autorskich praw osobistych, wystąpienie przez twórcę o zniszczenie egzemplarzy utworu, które wyprodukowane zostały z naruszeniem tych praw, uznając, iż żądanie to mieści się w ramach roszczenia o usunięcie skutków naruszenia.

Od jakiegoś czasu można zobaczyć w sieci, iż muzycy lub zespoły chcąc się wypromować komponują covery znanych nagrań. Czy oni czasem nie łamią prawa?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Jest to nieco złożone zagadnienie. Zależy też z jakiego rodzaju coverem mamy do czynienia. Na wstępie należy wskazać, iż samo sporządzenie coveru nie wymaga zgody uprawnionego z praw autorskich do oryginalnego utworu (zwykle właściwą do udzielenia zgody jest odpowiednia organizacja zbiorowego zarządzania, jeśli nie dokonuje tego producent lub wydawca), natomiast jakakolwiek forma rozpowszechnienia, czyli też opublikowanie coveru w Internecie, już tak.PAULA PUL: Najczęściej spotykamy się z dwoma rodzajami coveru: pierwszy, gdzie wykonawca tylko odtwarza niejako utwór, a jego wkład twórczy jest nieduży, drugi - kiedy dokonuje oryginalnej interpretacji takiego utworu, wtedy cover jest utworem zależnym w rozumieniu ustawy o prawie autorskim. Pierwszy przypadek można potraktować jako tzw. artystyczne wykonanie. Artystycznymi wykonaniami, w rozumieniu ustawy, są w szczególności: działania aktorów, recytatorów, dyrygentów, instrumentalistów, wokalistów, tancerzy i mimów oraz innych osób w sposób twórczy przyczyniających się do powstania wykonania. W przypadku publicznego odtwarzania utworów muzycznych i słowno-muzycznych należy uzyskać zgodę autorów, których twórczość chce się wykorzystywać oraz odprowadzić na rzecz twórców wynagrodzenia, czyli tzw. tantiemy autorskie. Można też zgłosić się do ZAIKS-u, który ma szczególne uprawnienia dzięki konwencji berneńskiej oraz innym umowom bilateralnym z podobnymi organizacjami z całego świata. Tak więc na repertuar ZAiKS-u składają się utwory zarówno autorów polskich jak i zagranicznych. Drugi przypadek, czyli gdy cover powstaje jako utwór samoistny, ale tzw. zależny. Wykonywanie zależnych praw autorskich zależy od treści zezwolenia twórcy oryginału. Jeżeli kontrahent umowy o przeróbce dzieła nie wykona uzgodnionych z twórcą warunków tej przeróbki, to jego zależne prawo autorskie może być kwestionowane.ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Jeszcze inaczej sytuacja kreuje się, gdy cover przybiera formę parodii, np. wykonanie oryginalnego utworu w połączeniu z parodiującym klipem. Wówczas można powołać się na „prawa gatunku twórczości” użyte w wyżej wspomnianym prawie cytatu, a więc w formie dozwolonego użytku. Wówczas zezwolenie twórcy czy odpowiedniego OZZa nie jest konieczne. Na marginesie należy wskazać, iż twórca coveru może realizować niezależnie od pierwotnego twórcy utworu swoje własne prawa autorskie, tj. podnosić roszczenia przeciwko osobom trzecim naruszającym jego prawa, np. bez zezwolenia dokonują dalszego rozpowszechniania utworu na youtubie.

A jak jest w przypadku np. skrzypaczki, która dogrywa swoją partię do znanego nagrania i wrzuca na YouTube’a?

PAULA PUL: Mieści się to w kwestiach dotyczących utworu zależnego. Wspomnieć należy, że YouTube (a dokładnie jego właściciel - Google Inc.) podpisał umowy licencyjne z właściwymi organizacjami zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (tak zwane OZZ-y) działającymi m.in. w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpanii, w tym również ZAiKS, na podstawie której otrzymuje należności z tytułu publikacji utworów chronionych prawem autorskim. OZZ-y na terenie danego kraju zajmują się repatriacją wynagrodzeń autorskich (dzielenie tantiem na poszczególne osoby).

Coraz więcej zespołów wykorzystuje tzw. crowdsourncing / fansourcing - tzn. mądrość swoich fanów. Na przykład proszą ich, aby przesłali im swoje zdjęcia lub swoje krótkie filmiki, bo chcieliby je umieścić w nowym klipie. Jak ma się ta sprawa w świetle prawa?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Każde zdjęcie lub krótki filmik, jeżeli nosi indywidualne piętno, posiada pewien twórczy aspekt, jest utworem w świetle prawa autorskiego. Ustawowo, takim samym twórcą jest zarówno Jeff Koons, jak i osoba wrzucająca na Instagrama zdjęcie obiadu i przysługują im te same prawa. Zespół, który wykorzystuje twórczość fanów, powinien odpowiednio uregulować w umowie, komu będą przysługiwać prawa autorskie na odpowiednich polach eksploatacji. Twórcy przysługuje wyłączne prawo do korzystania z utworu i rozporządzania nim na wszystkich polach eksploatacji oraz do wynagrodzenia za korzystanie z utworu. Dopiero jeżeli w umowie zostanie wyraźnie stwierdzone, iż przeniesienie autorskich praw majątkowych lub udzielenie licencji nie następuje za wynagrodzeniem – tak właśnie się dzieje. Warto, żeby zespół zabezpieczył się chociażby w tym aspekcie.

We współczesnym świecie najważniejszym kapitałem i bronią jest know-how. Czy w takim razie podstawy z zakresu praw autorskich nie powinny być nierozłączną częścią lekcji z przedsiębiorczości?

PAULA PUL: Jak najbardziej tak. Nie chodzi tu o pustą regułkę, typu nieznajomość prawa szkodzi, ale o też o poszanowanie i odpowiednie wartościowanie, również ekonomiczne, wartości niematerialnych. Może nam się wydawać zabawne, że Procter&Gamble przeprowadził zastrzeżenie znaku towarowego w postaci wiru trąby powietrznej spowodowanej przez detergent i uderzający w brudny garnek. Jednakże pokazywanie korzyści najlepiej ukazać w oparciu o studia przypadków firm, których źródła sukcesu tkwią w działaniach ochronny ich własności intelektualnej. Poza tym niezaprzeczalnym faktem jest, że w dzisiejszych czasach doszło do kompletnej komercjalizacji własności intelektualnej. Przyspiesza proces przeniesienia wyników badań naukowych, myśli naukowej, patentów czy oryginalnych pomysłów na rynek. W wielu firmach prowadzony jest stały monitoring i optymalizacja wyceny własności intelektualnej pod kątem wyboru najlepszego momentu na jej sprzedaż czy komercjalizację. Nie muszę wspominać, iż posiadanie praw własności intelektualnej zmniejsza ryzyko naruszeń, a gdy do nich doszło – ułatwia dochodzenie roszczeń.

A photo by Vladimir Kudinov. unsplash.com/photos/KBX9XHk266s
Własność Intelektualna i Prace B+R

Czy Google sfotografowało tę modelkę? - o legalnym zamieszczaniu zdjęć na blogu

Internet to takie przyjemne miejsce, gdzie ludzie wyrzekają się swoich konsumpcyjnych narowów i dzielą się wszystkim ze wszystkimi za darmo. W tej magicznej krainie, człowiek, który „w realu” zarabia na życie fotografią, tutaj żyje non profit (oczywiście nie licząc profitów ze sławy, której przysparza mu jego fotografia na jednym z najbardziej poczytnych blogów, z podpisem Źródło: Pinterest). W Internecie panuje niemal utopijna wolność i równość – tak samo można „skorzystać” z talentu Helmuta Newtona, jak Jurka z Nevady. Nie mogę wypowiadać się za fotografa, który być może życzy sobie jak najszerszego grona odbiorców albo pragnie pozostać anonimowy czy uprawiać l'art pour l'art, niemniej jedno jest pewne – „w Internecie” obowiązuje ta sama ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jak „w realu”.
Jako że zaczęłam w nieco zgrywnym tonie, chwilę nim jeszcze podążę z wykorzystaniem ulubionych, internetowych mitów dotyczących wykorzystania fotografii znalezionych w Google Grafika bądź innych Tumblrach. Nadmienię jednak, iż w niektórych „prawniczych” legendach tkwi ziarno prawdy. Przykładowo – spotkałam się ze stanowiskiem, iż oznaczenie autorstwa i źródła fotografii czyni jej udostępnienie legalnym. Jednakże oznaczenie zdjęcia przez korzystającą z niego osobę nie jest żadną „zapobiegliwością” z jej strony - ten obowiązek istnieje niezależnie od okoliczności: czy ma ona pozwolenie na wykorzystanie fotografii czy nie, albo czy udostępnienie wiąże się z dozwolonym użytkiem, czy też nie. Autorstwo fotografii oraz prawo do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem, to tylko niektóre aspekty autorskiego prawa osobistego, którego twórca nie może się „pozbyć”, chociażby chciał. Nawet najbardziej liberalne licencje Creative Commons zastrzegają warunek uznania autorstwa (należy odpowiednio oznaczyć autorstwo utworu).

„Skąd mam wiedzieć, kto zrobił to zdjęcie (pewnie jest niczyje)”.

Rzeczywiście, taka okoliczność wydawać by się mogła wystarczającym usprawiedliwieniem nieposiadania przez blogera zezwolenia na rozporządzanie cudzą twórczością. Jednak zależność jest prosta - umieszczanie fotografii na blogu wymaga na to zgody jej twórcy, brak zgody prowadzi do naruszenia prawa. Oczywiście istnieją ustawowe przesłanki wyłączające ten obowiązek, jednak wśród nich nie ma domniemania „bezpańskości” zdjęcia. Co więcej, art. 16 polskiego prawa autorskiego nie pozwala autorom na zrzeczenie się autorskich praw osobistych, o czym wspominałam powyżej. Faktycznie, wolno rozpowszechniać opublikowane utwory plastyczne i fotograficzne, o ile nawiązanie porozumienia z twórcą celem uzyskania jego zezwolenia napotyka trudne do przezwyciężenia przeszkody – jednak ustawa dopuszcza ten wyjątek w ramach tworzenia encyklopedii i atlasów, nie zaś blogów.

„Fotograf wrzucając swoje zdjęcie do neta, godzi się na to, iż staje się ono dobrem publicznym”.

Uściślijmy – w polskim prawie autorskim nie funkcjonuje taka instytucja jak „dobro publiczne”. Chociaż może być ono mylnie kojarzone z tzw. domeną publiczną (która również nie jest ustawowym pojęciem i nie jest prawnie regulowana). Należy uznać, iż udostępnienie przez fotografa zdjęcia w jednym miejscu w Internecie (np. w portfolio na stronie internetowej swojej agencji) nie jest równoznaczne z udzieleniem przez niego zgody (nawet w sposób dorozumiany) na jego publikację w całej sieci. Podkreślenia również wymaga, iż brak noty copyright ©, także nie stanowi o braku prawa autorskiego do utworu, a tym bardziej, że autor się go „wyrzekł”.
Z innymi naszymi odpowiedziami na mity dotyczące prawa autorskiego, możesz zapoznać się tutaj (wywiad z Aleksandrą i Paulą). Po tym nieco trywialnym fragmencie, chciałabym poruszyć kwestię jednej z instytucji dozwolonego użytku, którą zdaje się najczęściej być „usprawiedliwiane” wykorzystanie cudzej twórczości bez wiedzy i zgody twórcy (nie wspominając już o wynagrodzeniu). Mowa tu o tzw. prawie cytatu. Zacząć należy od powołania przepisu, który reguluje owo prawo, mianowicie art. 29 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, stwierdza, iż wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.
Podstawową kwestią jest sprecyzowanie, spełnienie jakich przesłanek wskazanych w wyżej cytowanym art. 29, uwalnia „cytującego” od odpowiedzialności (karnej i cywilnej) wynikającej z ochrony prawnoautorskiej. Najistotniejsza jest konieczność wykorzystania cytatu we własnym utworze. Nie wystarczy wykazanie, iż zastosowanie cytatu było uzasadnione recenzją czy nauczaniem, jeżeli wykorzystujący daną fotografię ograniczył się jedynie do jego przywołania, bez własnego, twórczego wkładu. Zaimportowany utwór (cytat) musi stanowić część nowego, oryginalnego utworu. Przytoczenie cudzego obrazu jest dozwolone, jeżeli następuje w celu określonym w art. 29, przy czym przytaczany utwór musi pozostawać w takiej proporcji do wkładu twórczości własnej, aby nie było wątpliwości co do tego, że powstało własne dzieło.
Następną istotną kwestią w tzw. prawie cytatu jest to, iż w art. 29, nie chodzi o rozmiar przytaczanego we własnym dziele utworu, lecz o ich korelacje i funkcję cytatu. W pewnych przypadkach uzasadnione może być nawet przytoczenie cudzego utworu w całości, jeżeli następuje to w celu:

  1. wyjaśniania,
  2. analizy krytycznej,
  3. nauczania
  4. lub uzasadnione jest prawami gatunku twórczości (tj. parodia czy kolaż).

A więc przepis wymaga by cytowany utwór pełnił względem własnej twórczości ustawowo określoną rolę. Niniejsze wyliczenie funkcjonalnych zależności pomiędzy tworem blogera a cytowanym obrazem, eliminuje, przykładowo, skorzystanie z fotografii w celu zilustrowania lub przyozdobienia wpisu. Ponadto, jeżeli mowa o cytacie plastycznym, którym posługują się takie gatunki twórczości jak np. kolaż, to trzeba zwrócić uwagę, że powstające w ramach takiego gatunku utwory, aby mogły być uznane za samodzielne, muszą na tyle zmieniać sens i sytuację przejmowanego utworu, by było wiadomo, że przedstawiają własne spojrzenie na problematykę zawartą w utworze inspirującym i nie są zwykłym naśladownictwem. Tylko wtedy przejęcie cudzej twórczości nie wymaga zgody twórcy.
Wielu fotografów docenia, iż osoba zainteresowana rozpowszechnieniem jego twórczości zwraca się o zgodę na udostępnienie i często, szczególnie w przypadku blogów niekomercyjnych, takiego pozwolenia bez problemu udziela. Creative Commons również jest tu nieocenionym źródłem wszelakiej twórczości, przy czym wyszukiwarka http://search.creativecommons.org/ znacznie usprawnia legalną aktywność blogera. Również sama wyszukiwarka grafiki Google umożliwia łatwe odnalezienie dzieła udostępnianego na wolnej licencji – wystarczy odpowiednia opcja w Zaawansowane wyszukiwanie grafiki.Podsumowując pozwolę sobie uprościć problematykę udostępniania cudzej twórczości - umieszczenie na blogu fotografii bez zgody jej twórcy stanowi naruszenie prawa autorskiego. Spekulowanie w kwestii legalnego rozpowszechnienia twórczości bez pozwolenia autora powinno następować po wyczerpaniu wszelakich środków na uzyskanie takiej zgody. Wyjątkiem będzie sytuacja, gdy określona fotografia nigdy nie była objęta ochroną prawnoautorską (przykładowo nie jest to zdjęcie twórcze) lub prawa do niej wygasły (upłynęło 70 lat od daty śmierci twórcy zdjęcia). Pamiętajmy również, iż można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Można domniemywać, iż nie byłoby problemu z obrazami, których „autorem” jest Google, gdyby w łańcuszku udostępniania zdjęcia, nie pojawiła się osoba, która nie podała autorstwa dzieła.
Więcej o prawnych aspetkach blogowania:

prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Żulerka - kontrowersyjna kampania łódzkiej marki

Zazwyczaj, określenie „jesteś żulem” stanowi obrazę dla jego adresata. Czy powiedzieliście o kimś w ten sposób z podziwem albo zazdrością: „Super, jesteś wspaniałym żulem, tak trzymaj”? Na YouTubie jest mnóstwo filmików z „żulami”, pod którymi sypią się dowcipne komentarze Internautów- czytając niektóre z nich, bohater filmu na pewno nie czułby się dumny ze swojego występu. Wystarczy otworzyć pierwszy lepszy słownik synonimów, aby stwierdzić, że ani jedno słowo bliskoznaczne z określeniem „żul” nie jest pozytywne. Występują takie skojarzenia jak: menel, moczymorda, margines społeczny, męt.
Jeżeli zacząłeś się domyślać, iż piję do Żulerki i ich kontrowersyjnego lookbooka, to masz rację. Dla nieuświadomionych streszczę temat. Otóż pewna para „wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu na klasyczne produkty w prostej formie” stworzyła linię czapek z napisami „Żulerka” oraz „Be real”. Modelami w kampanii zostali łódzcy kloszardzi. Nie wypowiem się o tej akcji w aspekcie moralnym czy etycznym, bo ten wymiar sprawy bardzo dobrze podsumował Pan Michał Zaczyński (http://michalzaczynski.com/2014/02/03/zulerka/). Mnie zastanowiły dwa prawne aspekty owej kampanii, mianowicie: czy zostały naruszone dobra osobiste sfotografowanych osób oraz czy wydana przez nich zgoda na sfotografowanie jest ważna.
O ochronie dóbr osobistych pokrótce wspominałam już w artykule „Krótko o hejcie, czyli odpowiedzialność prawna blogera za „krytykę”. Cześć (czy godność), wizerunek, prywatność i wiele innych dóbr (spotkałam się nawet z wyrokiem, iż miłość matki do dziecka stanowi jej dobro osobiste) są pod ochroną prawa, nie można ich naruszać, a nawet zagrażać im poprzez swoje zachowanie. Czy w powyżej przedstawionej sprawie doszło do naruszenia dóbr osobistych kloszardów? Bo tak naprawdę, czym się różni napisanie o kimś albo powiedzenie mu prosto w twarz, że jest żulem, od nałożenia mu takiego epitetu na głowę? Okolicznością „łagodzącą” odpowiedzialność cywilną za naruszenie dóbr osobistych może być co najwyżej działanie pod wpływem silnych emocji czy zwyczaje danego środowiska. Niektórzy zaś ze względu na swój zawód muszą również pogodzić się z szerszym zakresem dozwolonej krytyki. Jednak status społeczny „obrażanego” nie jest taką okolicznością. Nie jest również przesłanką wyłączającą odpowiedzialność naruszyciela dóbr osobistych to, iż przedstawia on prawdę, jeżeli wyraża ją w sposób obelżywy.Jednakże, zgodnie z Kodeksem cywilnym ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. Może należy więc rozważyć, czy działanie Żulerki nie było bezprawne? Otóż posiłkując się jednym ze starszych wyroków Sądu Najwyższego, można stwierdzić, iż o bezprawności możemy mówić, gdy nie zachodzi żadna ze szczególnych okoliczności usprawiedliwiających. Do okoliczności wyłączających bezprawność naruszenia dóbr osobistych na ogół zalicza się m.in. zgodę „pokrzywdzonego”. Z relacji wynika, iż fotografowani kloszardzi taką zgodę wyrazili.
Jednakże sprawa wcale nie wyjaśnia się w tym miejscu. Nie uwłaczając statusowi społecznemu modeli wiemy, iż takie nieszczęście często doprowadza ich do alkoholizmu. Wobec tego, niewykluczone jest, iż przed i podczas sesji, fotografowani byli pod wpływem alkoholu, co oznaczałoby, iż ich zgoda jest nieważna. Wynika to z art. 82 Kodeksu cywilnego, który stwierdza, iż nieważne jest oświadczenie woli, jakim jest również wyrażenie zgody, złożone przez osobę, która z jakichkolwiek powodów znajdowała się w stanie wyłączającym świadome albo swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie woli. Takim stanem może być właśnie upojenie alkoholowe.
Powyższe uwagi dotyczą również zgody na rozpowszechnianie wizerunku osoby na nim przedstawionej. Przy czym należy jednak zwróć uwagę, iż ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych pozwala na domniemaną zgodę, jeżeli dana osoba otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie. Czy między twórcami Żulerki a kloszardami została zawiązana umowa o pozowanie? Czy czapkę Żulerki można uznać za zapłatę za pozowanie? Zapewne przesłanki te zostały spełnione, ale mam pewne wątpliwości, co do ich pełnej zgodności z zasadami współżycia społecznego i dobrymi obyczajami (przy czym nie wchodzę tu w umoralniający ton, bo również takie aspekty czynności prawnych reguluje Kodeks cywilny).
Twórcy Żulerki twierdzą, iż za ich kampanią stoi próba przełamania obojętności społeczeństwa wobec bezdomnych i ludzi z problemami alkoholowymi. Jednakże zaprzeczają sami sobie stwierdzając, iż są naprawdę wdzięczni swoim modelom, ponieważ bez nich nie byłoby zainteresowania ich marką. A więc chodzi o walkę ze zobojętnieniem czy o sławę? I co Żulerka miała na myśli, twierdząc, iż wysłała bezdomnym kartki z okazji grudniowych świąt? Zdaję sobie sprawę, iż według niektórych prawo i moralność stoją na przeciwległych biegunach, jednakże to właśnie prawo może wymusić pewne zachowania, gdy wewnętrzne zasady moralne zawodzą. Nie twierdzę, iż na podstawie powyższych deliberacji można zablokować kampanię Żulerki, gdyż są to czysto hipotetyczne rozważania – w sprawie pojawiły się ciekawe wątki, więc pozwoliłam je sobie rozwinąć. Sprawa ta pokazuje również beztroskę niejednego projektanta wobec niektórych aspektów swojej twórczości, w tym prawnych.

prawo autorskie
Branża Kreatywna

Return of the Sith – czyli Stowarzyszenia kontratakują?

Właściciele wielu sklepów internetowych, w tym co najmniej kilku naszych klientów, dostaje znów ostatnio maile od różnych „stowarzyszeń ochrony konsumentów” straszące szarańczą, gradobiciem i innymi plagami, a w szczególności „kosztownymi pozwami”, jeśli nie poprawią swojego regulaminu.
Kilka ciekawostek z tych maili:• Różne stowarzyszenia wysyłają maile o prawie identycznej treści,• Podpisane pod nimi osoby zwykle albo nie istnieją, albo jeśli istnieją i nawet są prawnikami – nie mają żadnego związku z tymi stowarzyszeniami,• W mailach jako podstawa prawna podawane są nieobowiązujące już przepisy, a te właściwe, aktualne – w ogóle nie są wzmiankowane,• Maile zawierają linki do firm/serwisów gdzie można taki super regulamin kupić, oczywiście linki podane są „bezinteresownie”. Sprawdziliśmy cześć z tych „ofert” – często na samych tych stronach nie ma regulaminów lub są one nieprawidłowe. Zwykle chodzi o promocje najtańszej z nich.• Same maile zawierają błędy stylistyczne, ortograficzne, nie precyzują rzekomych naruszeń, nie mają adresata.
Podsumowując – to zwykły SCAM. Jeśli dostaliście taki mail, a wiecie, że macie dobry regulamin – nie wpadajcie w panikę. Dajcie nam znać – kolekcjonujemy takie kwiatki i już zaczęliśmy działania przeciw takim praktykom.
Poniżej przykład takiego maila, ale możecie też się spotkać z wieloma jego odmianami.

city skyscrapers
Własność Intelektualna i Prace B+R

Czyj to projekt? - wywiad dla Moda Forum

city skyscrapers
No items found.

Arbitraż - czy warto przewidzieć go w swojej umowie inwestycyjnej?

„Strony postanawiają, iż wszelkie spory mogące w przyszłości wyniknąć na tle wykonywania niniejszej umowy będą rozpatrywane przez Sąd właściwy dla siedziby..." – zapewne widziałeś już takie lub podobne postanowienia w umowach, które podpisywałeś. Ale czy masz świadomość co to naprawdę oznacza? Jak długo taki spór może być „rozpatrywany”? I czy wiesz, że są alternatywne postanowienia dla tego wskazanego powyżej, które w przypadku firm technologicznych mogą mieć duże znaczenie?

Większość stosunków handlowych, których podstawę stanowią umowy zawierane pomiędzy partnerami biznesowymi, oparta jest na przekonaniu, że druga strona działa w dobrej wierze i będzie w pełni prawidłowo realizowała swoje zobowiązania. Rzeczywistość gospodarcza pokazuje jednak, że nie zawsze po drugiej stronie stołu zasiadają osoby działające w uczciwy i transparentny sposób. Często okazuje się również, że niewystarczająco precyzyjnie ustaliliśmy szczegóły współpracy. W każdym z tych przypadków istnieje duże ryzyko wystąpienia sporu, co w przeważającej części wiązać się będzie z koniecznością wystąpienia przez jedną ze stron na drogę sądową.

Niewielu polskich przedsiębiorców zdaje sobie sprawę, że długi i kosztowny proces przed sądem powszechnym nie jest jedyną metodą zażegnania konfliktu. Istnieje wiele alternatywnych form rozwiązywania sporów. Wśród nich najbardziej zbliżoną do instytucji sądu jest arbitraż. Polega on na skorzystaniu z tzw. sądu prywatnego, niebędącego jednostką państwową. Od woli stron zależy, kto będzie pełnił funkcję arbitra, gdzie będzie toczyło się postępowanie i według jakich zasad arbitrzy będą procedować.

Podstawową przesłanką niezbędną dla zainicjowania postępowania przed takim sądem jest zgodna wola obu stron sporu, co do tego, że dany konflikt może być przedmiotem postępowania przed sądem arbitrażowym. Jeśli od samego początku współpracy chcemy, aby wszelkie spory mogące w przyszłości wyniknąć w toku realizacji danej umowy były rozstrzygane przez sąd arbitrażowy, należy w umowie zawrzeć odpowiednie postanowienie -zwane zapisem na sąd polubowny, w którym wskazany zostanie konkretny sąd arbitrażowy, który miałby w razie konfliktu orzekać w naszej sprawie. Możliwe jest również zawarcie osobnej umowy, w której strony postanowią, że istniejący już spór zostanie rozstrzygnięty przez konkretny sąd arbitrażowy.

Główne zalety takiego rozwiązywania konfliktów to znacznie sprawniejszy przebieg, a co za tym idzie krótszy czas trwania, zwykle niższe koszty oraz możliwość wyboru arbitrów o odpowiednich kwalifikacjach i posiadających fachową wiedzę w danej dziedzinie, na gruncie której ukształtowany został stosunek biznesowy z kontrahentem. Dzięki temu postępowanie jest prowadzone krócej, a arbitrzy orzekają świadomi skomplikowanych relacji gospodarczych charakteryzujących daną branżę, co nie zawsze ma miejsce w przypadku sędziów sądów powszechnych. W przypadku innowacyjnych firm, startupów działających w obszarze nowych technologii jest to szczególnie istotne - nie musicie tłumaczyć czym jest SaaS czy vesting. Kolejną ważną odmiennością w stosunku do państwowego wymiaru sprawiedliwości, jest poufność całego postępowania toczącego się przed sądem arbitrażowym.

Z punktu widzenia startupów i inwestorów ta znacznie krótsza i sprawniejsza procedura ma olbrzymie znaczenie. Czas w startupie płynie szybciej, a wlekąca się sprawa sądowa niekoniecznie jest tym, o czym chcesz rozmawiać z potencjalnym inwestorem w negocjacjach kolejnej rundy finansowania.

Strony mogą dowolnie określić większość kwestii związanych z tym, jak będzie wyglądać postępowanie. Najczęściej jednak decydują się one na stosowanie postanowień regulaminu sądu arbitrażowego, do którego została skierowana sprawa. W odróżnieniu od sądów powszechnych, strony mogą dowolnie wybrać prawo właściwe dla łączącego ich stosunku zobowiązaniowego. Możliwe jest również określenie, w jakim języku będzie prowadzone postępowanie.

Wyrokowi sądu arbitrażowego może zostać nadana moc wyroku sądu powszechnego, co oznacza, że po stwierdzeniu wykonalności wyroku sądu arbitrażowego przez sąd powszechny, orzeczenie takie ma moc prawną równą wyrokowi sądu państwowego. Ograniczona jest również możliwość podważenia takiego wyroku. Na postawie wniesionej przez stronę skargi o uchylenie wyroku sądu arbitrażowego, sąd powszechny może uchylić takie orzeczenie, jednak podstawą do tego mogą być jedynie wskazane w ustawie przypadki związane z uchybieniami natury formalnej. Sąd nie ma prawa badać wyroku pod względem merytorycznym.

W Polsce działa wiele tzw. stałych sądów arbitrażowych. Najczęściej są one tworzone przy izbach gospodarczych i zrzeszeniach przedsiębiorców. Największym z nich jest Sąd Arbitrażowy przy Krajowej Izbie Gospodarczej w Warszawie. Pamiętać jednak należy, że strony nie muszą korzystać z usług stałych sądów arbitrażowych. W zapisie na sąd polubowny można bowiem określić, że dany spór rozstrzygnięty zostanie przez konkretnych arbitrów (lub wybranych na późniejszym etapie przez strony), którzy niekoniecznie muszą wchodzić w skład stałego sądu arbitrażowego. Taki sąd zwany jest sądem arbitrażowym ad hoc.

Podczas, gdy wielu przedsiębiorców wyraża swoje niezadowolenie z powodu przewlekłych i kosztownych procesów sądowych toczących się w sądach powszechnych, warto zastanowić się, czy poddanie sporu pod rozstrzygnięcie przez profesjonalnych arbitrów, nie będzie korzystniejszym rozwiązaniem ze względu na oszczędność czasu i pieniędzy, a także możliwość wyboru specjalistów z danej dziedziny prawa czy technologii, posiadających wiedzę związaną z konkretną branżą, w której działają skonfliktowani przedsiębiorcy.

prawo autorskie
Startupy

Founders Agreement - pierwsza umowa start-upu

Artykuł oryginalnie opublikowany na INNPoland 21.08.2015Na co dzień dużo współpracuję ze startupami – czy to przy obsłudze prawnej, przygotowywaniu dokumentów inwestycyjnych, czy samym pozyskiwaniu finansowania od inwestorów. Dzięki temu mam okazję obserwować pomysłodawców w różnych sytuacjach i na różnych etapach rozwoju ich biznesu. Wielu co-founderów zna się jeszcze z uczelni albo nawet podstawówki, inni przepracowali razem kilka lat w korporacji lub startupie, co wywołuje wzajemną ufność, a tym samym brak potrzeby formalizowania łączącej ich biznesowej relacji („w końcu znamy się nie od dzisiaj”). Nie oszukujmy się: wbrew pozorom zakładanie biznesu nie różni się wiele od małżeństwa. Na początku, wszyscy mają dobre intencje i wspólne cele, a już na pewno nikt nie myśli o separacji czy rozwodzie. Niestety, czekają nas w życiu różne sytuacje – dlatego planujmy i zakładajmy nawet najgorsze scenariusze, bo w innym wypadku „drobnostka z dzisiaj” może zagrozić w przyszłości nawet istnieniu Waszej firmy.

Founders’ agreement – co reguluje?

Founders’ agreement to relatywnie prosta umowa regulująca najważniejsze kwestie dotyczące uczestnictwa pomysłodawców w startupie. Na pewno nie będzie łatwo ustalić szczegółowe warunki współpracy, a co więcej, spisać je na kartce papieru. Każdy, kto ma już za sobą doświadczenia z tym związane powie Wam, że podstawowe kwestie najlepiej uregulować już na samym początku wspólnej drogi biznesowej, a nie zacząć o nich myśleć np. dopiero w trakcie poszukiwania finansowania. Niestety, znam kilka przypadków, gdy właśnie to brak ustalonych warunków między co-founderami rozbił naprawdę dobre projekty.Nie ma żadnej ogólnie przyjętej reguły dotyczącej tego, co powinna zawierać taka umowa pomiędzy pomysłodawcami. Możecie w niej zawrzeć wszystko, co uznacie za istotne. W swoim artykule wybrałam i omówiłam pięć elementów, które, jak wynika z mojego doświadczenia, są najważniejsze.

1. Podział udziałów w projekcie

To jedna z najważniejszych kwestii do uregulowania w founders’ agreement. Rozmowa dotycząca podziału udziałów (oczywiście pre-money) powinna być przeprowadzona możliwie jak najwcześniej. Nie jest to łatwy temat, więc często pomysłodawcy (szczególnie niedoświadczeni), aby przejść przez niego w miarę gładko, dzielą się udziałami po równo. W niektórych przypadkach może i jest to uzasadnione, ale w większości nie. To z kolei w przyszłości wygeneruje problemy, bo na pewno część co-founderów będzie się czuła niedowartościowana, lub nawet wykorzystana. Bez ustalenia tak kluczowej kwestii nie ruszymy z projektem do przodu – w większości przypadków na tym tle ciągle będą jakieś konflikty i problemy (nawet podświadome).

2. Obowiązki i wkład każdego z founderów w projekt

W zależności od tego, na jakim etapie podpisujemy founders’ agreement, musimy w nim uregulować obowiązki pomysłodawców i często też dotychczasowy wkład poszczególnych osób (przykładowo: stworzenie logotypu, strony www, opracowanie rozwiązań hardware’owych, ilość wniesionej gotówki). Możecie zapytać, dlaczego jest to tak istotne. Otóż, w dalszej perspektywie brak rozdzielenia obowiązków, a także uregulowania dotychczasowych wkładów (szczególnie w kontekście prawa własności intelektualnej, o czym dalej) może całkowicie zablokować Wasze dalsze działanie z projektem, a w najlepszym wypadku wygenerować problemy organizacyjne, które zatrzymają Waszą działalność w miejscu na kilka tygodni/miesięcy. Role pomysłodawców mogą zmieniać się w czasie, to oczywiste. Warto jednak na początku ustalić, kto odpowiada za rozwój technologiczny produktu, kto za finanse, a kto za zarządzanie itd. Pozwoli Wam to szybko oraz sprawnie działać i egzekwować odpowiedzialność za realizację wyznaczonych celów.

3. Proces decyzyjny

W founders’ agreement powinny zostać uregulowane kwestie dotyczące podejmowania decyzji, w tym tych kluczowych. Kilka razy słyszałam, że startup jest trochę jak rodzina albo grupa przyjaciół, więc decyzje powinny być podejmowane wspólnie, a wszyscy pomysłodawcy mają równe głosy. Niestety – taki system nie sprawdza się w praktyce, a w dłuższej perspektywie czasu prowadzi do frustracji poszczególnych członków zespołu i ogólnego chaosu. Oczywiście nie sugeruję, że jedyną słuszną metodą podejmowania decyzji jest ich narzucanie przez jednego z co-founderów, ale musicie ustalić jakieś zasady. Zacznijcie od tego, kto podejmuje proste (codzienne) decyzje, a jakie powinny być poddawane pod głosowanie. Jeśli w zespole macie parzystą liczbę członków, ustalcie np. który z Was będzie miał głos decydujący. Koniecznie ustalcie też sobie jakie wartości (cele) są dla Was kluczowe przy rozwoju projektu i które zawsze muszą być uwzględniane przy podejmowaniu kluczowych decyzji. To bardzo ważne: startup może mieć kilku co-founderów, ale nie kilku co-CEO.

4. Vesting

Vesting jest stosowany nie tylko w umowach inwestycyjnych, jak najbardziej można zastosować go również w founders’ agreement (jednak w nieco uproszczonej w formie). Czym jest vesting możecie przeczytać w moim wcześniejszym artykule TUTAJ. Dlaczego warto uregulować kwestie związane z vestingiem na tak wczesnym etapie projektu? Z bardzo prozaicznych powodów: o ile na początku działalności wszyscy mają zapał i energię do działania, to niestety zdarza się, że już po kilku miesiącach entuzjazm spada, szczególnie, jeśli rozmowy z inwestorami się przedłużają. Vesting zabezpieczy Was przed roszczeniami nieuczciwego co-foundera, który przestał się angażować w projekt, a będzie mimo wszystko oczekiwał profitów w związku z pozyskanym finansowaniem.

5. Kwestie dotyczące IP

Jako co-founderzy od początku pracy nad Waszym pomysłem wypracowujecie własność intelektualną, która będzie istotnym kapitałem przyszłej firmy. Czy to w postaci know-how, czy bardziej namacalnych elementów jak identyfikacja wizualna, rozwiązania hardwarowe, aplikacje mobilne itd. To wszystko składa się na produkt, który będziecie chcieli później zaprezentować inwestorowi i ostatecznie pozyskać finansowanie na jego rozwój. Jeżeli nie uregulujecie dokładnie kwestii związanych z IP, to możecie zaprzepaścić miesiące Waszej pracy, a w najbardziej negatywnym scenariuszu, nawet zamknąć rozmowy z inwestorem (i to nie inwestycją). Poświęćcie więc tym kwestiom szczególną uwagę w Waszym founders’ agreement (szczególnie w kontekście zobowiązań pomysłodawców do przeniesienia majątkowych prawa autorskich do wypracowanych dzieł na spółkę).Sprawdź również:obsługa prawna startupów

Sebastien-Wiertz-CC-BY-20
No items found.

Legal due diligence – co przedsiębiorcy powinni wiedzieć o przedinwestycyjnym badaniu spółki

Due Diligence. DD. LDD. Nadal niewielu startupowcom te słowa i skróty mówią coś konkretnego.Wiele razy przygotowywaliśmy startupy do inwestycji, lecz zwykle były na tak wczesnym etapie, że sprowadzało się to jedynie do weryfikacji, czy aport wnoszony do spółki jest bez wad prawnych - co często okazywało się nie takie oczywiste. Ostatnio jednak prowadziliśmy LDD (Legal Due Dilligence) w spółce, która istnieje już kilka lat, a inwestora seedowego pozyskała prawie rok temu. Przygotowywaliśmy też do LDD inna spółkę, w której badanie przeprowadzone było przez nowego inwestora przed kolejną runda inwestycyjną. Uświadomiło to nam jak bardzo startupy/founderzy zaniedbują kwestie formalne i prawne, i jak zupełnie nie są świadomi tego, że może im to uniemożliwić pozyskanie finansowania już w niedalekiej przyszłości.
Liczę, że poniższy artykuł Szymona Tyńca pokazujący proces LDD uświadomi Wam, co i w jaki sposób potencjalny inwestor może sprawdzić przed inwestycją. I dlaczego brak podpisu lub źle napisana umowa o dzieło może zniweczyć miesiąc negocjacji lub wręcz uniemożliwić inwestycję.
Due Diligence –poddanie przedsiębiorstwa badaniu o szerokim zakresie, zwykle przed jego przejęciem lub inwestycją. Także zlecane przez banki przed przyznaniem kredytu. Jego celem jest identyfikacja szans i ryzyk przed podjęciem decyzji inwestycyjnej.
Może być przeprowadzone zarówno przed właściwą fazą negocjacji, jak również pod ich koniec. gdy kluczowe parametry transakcji są ustalone. W ramach Due Diligence bada się przedsiębiorstwo pod kątem kondycji finansowo-księgowej, podatkowej, prawnej, technicznej (włącznie z audytem kodów źródłowych w niektórych sytuacjach) i czasami handlowej.

Legal Due Diligence

Prowadząc startup niemal każdy przedsiębiorca dąży do pozyskania finansowania od inwestorów: już na etapie seed albo w późniejszej fazie, na dynamiczniejszy rozwój lub wejście na nowe rynki. Rozwijanie odpowiedniej strategii biznesowej, udoskonalanie produktu/usługi, marketing – to z pewnością główne obszary, na których skupia się uwaga osób zarządzających przedsięwzięciem. Warto jednak poświęcić swój czas również na sprawy, które na pierwszy rzut oka wydają się marginalne i nieistotne „tu i teraz”. W przyszłości może okazać się bowiem, że zaniedbania w prowadzeniu spółki zniechęcą inwestorów, nawet jeśli koncepcja i wykonanie pomysłu wróżą sukces.Mowa tu o kwestiach dotyczących prawnego funkcjonowania startupu. Wielu przedsiębiorców je bagatelizuje, z różnych względów: oszczędności, braku czasu, niewiedzy, a nawet ignorancji. Szczególnie młodzi przedsiębiorcy uważają, że na początku prowadzenia działalności kwestie prawne są w stanie prowadzić we własnym zakresie. Gdy jednak pojawia się inwestor skłonny dokonać wejścia kapitałowego do spółki, zazwyczaj przeprowadza się badanie Legal Due Diligence, mające na celu identyfikację i ocenę sytuacji prawnej danego podmiotu. Niektórzy przedsiębiorcy dopiero wtedy uświadamiają sobie, jak wiele elementów w ich działalności, zostało zaniedbanych.

Dlaczego i w jakim celu przeprowadza się badanie Legal Due Diligence?

Najczęściej, powodem dla którego spółka zostaje poddana audytowi jest planowane nabycie jej udziałów/akcji przez inny podmiot, bądź fuzja przedsiębiorstw. Inwestor musi znać sytuację spółki przed podjęciem decyzji o transakcji (closing), dlatego też regułą jest, że due diligence przeprowadza się na jednym z etapów negocjacji. W przypadku startupów bardzo często już po ustaleniu podstawowych warunków inwestycji i podpisaniu termsheet, w którym jednym z warunków zawieszających jest właśnie satysfakcjonujący wynik Due DiligenceAby lepiej zrozumieć mechanizm tego procesu, wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w której inwestor zamierza dokonać zakupu udziałów/akcji spółki, po to by ją dofinansować w celu rozwoju przedsięwzięcia. Żaden potencjalny inwestor nie włoży jednak gotówki w projekt, którego sytuacja prawna nie jest mu znana. Zanim zdecyduje się on na wejście kapitałowe, konieczne będzie przeprowadzenie gruntownej analizy wszelkich dokumentów. Należy bowiem pamiętać, że dla inwestora, już samo wejście do spółki wiąże się z dużym ryzykiem biznesowym. Naturalne jest zatem, że zanim podejmie on decyzję o sfinalizowaniu transakcji, konieczne będzie przeprowadzenie audytu.

Czego dotyczy badanie?

Każda czynność podjęta przez spółkę obarczona jest ryzykiem, dlatego też Legal Due Diligence musi być kompleksowe. Zakres tego typu badania obejmuje w zasadzie całość dokumentacji spółki – wszelkie umowy, uchwały organów spółki, kwestie pracownicze, decyzje administracyjne, patenty, własność intelektualną (i wiele innych elementów). Warto zadbać o to, aby przed przystąpieniem do badania, audytor i badana spółka potwierdziły zakres udostępnianych danych w formie kwestionariusza, w którym w sposób konkretny, wskazane zostaną rodzaje dokumentów niezbędnych do przeprowadzenia audytu. Niejednokrotnie konieczne może okazać się również sporządzenie przez badaną spółkę tzw. listu ujawniającego, w którym to opisane powinny być wszelkie nieprawidłowości dotyczące spraw wyliczonych w kwestionariuszu. Niekompletne lub nieprawdziwe dane zawarte w tym dokumencie mogą narazić badaną spółkę np. na zarzut złej wiary podczas audytu i negocjacji, co może odbić się niekorzystnie na całym procesie przedinwestycyjnym, a nawet prowadzić do wycofania się inwestora.

Odpowiedzialność badanej spółki

Za przygotowanie dokumentów, które zostaną poddane badaniu odpowiedzialna jest spółka, która poddawana jest audytowi. To jej pracownicy dostarczają audytorom kompletnej dokumentacji. W związku z tym niezwykle ważne jest, aby proces Due Diligence był przygotowany rzetelnie i z najwyższą starannością – audytor musi poinstruować pracowników jakich dokumentów i informacji potrzebuje, ale do pewnego stopnia musi również weryfikować dokładność samych pracowników. Zdarza się bowiem, że nie zdają sobie oni sprawy, jak istotny dokument czasami potrafią pominąć i nie dostarczyć audytorowi, uważając go za mało ważny albo nieaktualny. Pamiętać też należy, że przy finalizacji planowanej transakcji np. w umowie inwestycyjnej, founderzy będą musieli oświadczyć, że dokumenty udostępnione podczas badania były kompletne i prawdziwe. Takie oświadczenie składane jest zazwyczaj pod groźbą kary umownej, na wypadek, gdyby okazało się w przyszłości, że jakiś dokument nie został udostępniony lub został przerobiony. Tego typu kary umowne nie są niskie i zazwyczaj zabezpieczają odpowiednio interes inwestora, który dodatkowo uprawniony jest najczęściej do dochodzenia odszkodowania od founderów ponad kwotę kary umownej.

Podsumowanie

Warto od początku istnienia spółki (a nawet i wcześniej, kiedy pomysłodawcy podpisują dopiero swój pierwszy founders agreement) zadbać, aby wszystkie jej sprawy były prowadzone z należytą starannością. W sytuacji, gdy przed badaniem wyjdą na jaw jakiekolwiek nieprawidłowości warto poinformować o tym doradców przeprowadzających due diligence. W żadnym wypadku nie należy ukrywać czegokolwiek, co ma choćby marginalne (w mniemaniu strony badanej) znaczenie dla procesu. Wręcz przeciwnie, badana spółka oraz audytorzy powinni współpracować ze sobą w jak najszerszym zakresie, bowiem tylko wtedy udaje się w pełni osiągnąć zakładane cele badania.
Jak się okazuje, warto na etapie zawierania jakichkolwiek umów, korzystać z pomocy prawników, bowiem w przyszłości, właśnie podczas badania Due Diligence, może okazać się, że nawet w najprostszej umowie może zostać zawarte postanowienie, które stanowi o jej nieważności albo może być podstawą do wysuwania roszczeń przez kontrahenta. Czasami takie sytuacje obniżają tylko cenę badanego podmiotu, ale zdarza się, że niedbałe prowadzenie działalności przez pomysłodawców to sygnał dla inwestora do wycofania się z podjęcia transakcji (jako zbyt ryzykownej). Warto więc zadbać o to, aby inwestor po otrzymaniu raportu z badania Legal Due Dilligence, nabrał pewności, że jego kapitał lokowany jest w działalność i zespół, który z należytą starannością o niego zadbają.

W LAWMORE rozpoczynając stała obsługę nowego klienta, zaczynamy od przeglądu stanu prawnegospółki. Nie ma wtedy jednak presji czasu i można to robić spokojnie i etapami. W zeszłym miesiącu wydarzyło się coś, co sprawiło, że zaczęłam wierzyć że founderzy i startupy zaczynają rozumieć problem – jeden ze startupów poprosił o przeprowadzenie u nich LDD na ich życzenie i koszt w związku z tym, że rozpoczynają rozmowy z inwestorami o drugiej rundzie i nie chcą by ich coś zaskoczyło. Bardzo dobre podejście.
Paula Pul

A photo by Crew. unsplash.com/photos/rCOWMC8qf8A
No items found.

Startup Emerald pozyskał inwestora - Aligo Capital

Z satysfakcją informujemy, że mieliśmy przyjemność reprezentować Emerald podczas negocjacji z funduszem Aligo Capital, który zainwestował w startup prawie 1 mln zł w fazie seed.
Emerald to firma oferująca urządzenie służące do monitorowania jakości powietrza w pomieszczeniach. Dzięki różnego rodzaju czujnikom umieszczonym w małej estetycznej obudowie, otrzymujemy szczegółowe dane dotyczące temperatury, ciśnienia, wilgotności oraz zanieczys zczeń znajdujących się w mieszkaniu, czy w biurze. Wszystkie te informacje dostępne są w czasie rzeczywistym poprzez aplikację zainstalowaną w smartfonie.
Produkt jest szczególnie pomocny w przypadku osób, które cierpią na alergię i astmę, chociaż nie ulega wątpliwości, że każdy powinien zwracać uwagę na środowisko, w którym na co dzień przebywa. Urządzenie pozwala lepiej zadbać o higienę otaczającego nas powietrza, co nie tylko przekłada się na lepsze samopoczucie, ale pozytywnie wpływa na stan naszego zdrowia.
Wrocławski startup planuje przeznaczyć otrzymane środki na udoskonalenie produktu oraz promocję na rynkach zagranicznych. FIrma planuje również rozpoczęcie kampanii na jednej z amerykańskich platform crowdfunding’owych.
Trzymamy kciuki za chłopaków i mamy nadzieję, że ich produkt stanie się hitem nie tylko wśród osób „zakręconych” na punkcie zdrowego trybu życia, ale również zainteresuje szeroką rzeszę odbiorów, którzy po prostu chcą zadbać o jakość środowiska, w którym żyją wraz ze swoimi najbliższymi.

aspekty prawne a sklep internetowy
Startupy

Boost Your Business – lawmore we współpracy z Facebookiem

18 czerwca o godz. 15 w Reducie Banku Polskiego odbędzie się konferencja organizowana przez Facebook we współpracy z Krajową Izbę Gospodarczą. To pierwsze tego typu wydarzenie w Polsce! Wcześniej miały one miejsce tylko w USA, niedawno rozpoczęła się również edycja europejska (do tej pory wydarzenia odbyły się w Niemczech i Wielkiej Brytanii). Do udziału w polskiej edycji wybrane zostały 3 firmy.

Z badań wynika, że na Facebooku istnieje już ponad 40 milionów aktywnych stron prowadzonych przez małe i średnie przedsiębiorstwa. Jest nam niezmiernie miło, że spośród tych działających w Polsce, zostaliśmy wybrani do części „success stories” i wzięcia udziału w panelu dyskusyjnym, w którym zostaną zaprezentowane przykłady firm, które zdołały efektywnie wykorzystać potencjał cyfryzacji do rozwinięcia swojego biznesu.

W trakcie wydarzenia BYB odbędzie się również dyskusja z udziałem kluczowych decydentów z Polski i Europy (m.in. Helen Smyth, Michałem Boni, Tomaszem Husakiem, Michałem Olszewskim) o efektywnym otoczeniu gospodarczym i regulacyjnym, pozwalającym polskim firmom na maksymalne wykorzystanie cyfryzacji, zapewniającej innowacyjny rozwój i wzrost gospodarczy.

Wydarzenie zostało objęte patronatem honorowym Prezydent m.st. Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz. Program konferencji i rejestracja na wydarzenie dostępne są na stronie internetowej: https://fbboost.pl/.

prawo autorskie
News

business art fashion day - relacja

Lato, słońce i wyjątkowi goście zebrani jednego dnia, w jednym miejscu. 19 lipca 2014 r., w Stacji Mercedes w Warszawie, odbył się pierwszy z cyklu business art fashion day. Motywem przewodnim lipcowego spotkania były panele dyskusyjne poświęcone modzie, biznesie i sztuce.
AGENDA:12.00-13.30: Marka modowa- biznes jak każdy inny?Prelegenci: Dorota Wróblewska, Marzanna Lesiakowska-Jabłońska, Magda Bulera-Payne, Anna Pięta, Tobiasz Kujawaprowadzący: Paula Pul14.00-15.30: Co hamuje młodą polską przedsiębiorczość?Prelegenci: Katarzyna Godlewska, Marcin Beme, Konrad Ozdowy, Patrick Debaprowadzący: Michał Kulka16.00-17.30: Manifest lub promocja, mainstream albo artystyczna partyzantka - jak zaistnieć w świecie sztuki?Prelegenci: Zuza Krajewska, Michał Olszewski, Grzegorz Forin Piwnicki, Michał Suchora, Karol Grygoruk, Robert Kutaprowadzący: Aleksandra MaciejewiczPierwszy panel dyskusyjny dotyczył szeroko rozumianej mody, ale mody w ujęciu zdecydowanie biznesowym. Postawionych zostało wiele pytań, również kontrowersyjnych m.in. czy dla osiągnięcia sukcesu, projektant musi wcześniej zaistnieć w mediach, np. poprzez jakiś skandal? Albo czy szkoły artystyczne przygotowują i czy w ogóle powinny przygotowywać projektantów do wejścia na rynek? Jak powinno wyglądać budowanie marki modowej i czy targi modowe i inne eventy tego typu przyczyniają się do rozwoju mody w Polsce czy wręcz przeciwnie? Dyskusja była naprawdę bardzo ciekawa, prelegenci nie zawsze zgadzali się ze sobą, a wymiana argumentów była na niezwykle wysokim merytorycznym poziomie. Anna Pięta doskonale podsumowała całą dyskusję jednym słowem: konsekwencja. Każdy projektant musi być konsekwentny w budowaniu swojej marki, kolekcji, wizerunku i każdy musi zacząć od postawienia sobie trzech pytań: co robię? po co to robię? dla kogo to robię?Rozgrzani burzliwą dyskusją panelistów z branży mody, po krótkiej przerwie płynnie przeszliśmy do tematu przedsiębiorczości, choć nadal z modowym smaczkiem - dwóch prelegentów to właściciele Mustache.pl. Rozmawialiśmy o tym, co ogranicza młodych przedsiębiorców. Główny wniosek - zwykle oni sami. Paneliści są właścicielami firm o różnym stopniu rozwoju i charakterze - od działającej już globalnie Audioteki (Marcin Beme), przez Absolvent.pl - pierwszy biznes i praktycznie pierwsza praca Kasi Godlewskiej, po wspomniany mustache.pl - Patrick Deba i Konrad Ozdowy, którzy mimo młodego wieku, mają już za sobą wiele lat doświadczenia biznesowego, ale nadal pracę i firmę traktują jak dobrą zabawę. Różne doświadczenia, różne biznesy, różne relacje z inwestorami i jeden wspólny wniosek: konsekwencja, ciężka praca, elastyczność - to klucze do sukcesu. Zabrakło w panelu przedstawiciela strony inwestycyjnej – na pewno nadrobimy to kolejnym razem, bo chętnie zestawimy punkt widzenia młodego przedsiębiorcy z doświadczonym inwestorem.
Trzeci i ostatni panel dyskusyjny, dotyczył szeroko pojmowanej sztuki, jednak w kontekście jej sprzedaży oraz promocji artysty. Teorii na ten temat w dyskusji pojawiło się wiele – od konieczności wprowadzenia zajęć z autopromocji i marketingu w szkołach artystycznych, przez pozostawienie swojej twórczości w gestii agenta lub galerii, po niejako bierne, lecz twórcze oczekiwanie na odkrycie. W tym kontekście padły również pytania, np. czy przez obecną sytuację na rynku sztuki, artysta może być jeszcze niezależny? Tutaj również nie pojawiła się jednoznaczna odpowiedź, jednak wybiło się proste stwierdzenie, że powinien. Powinien, ponieważ pozwoli mu to skupić się na twórczości i swoim rozwoju. Te, i wiele innych pytań pojawiło się w trakcie panelu, jednak przy odpowiedzi na najważniejsze - jak więc zaistnieć w świecie sztuki, paneliści byli zgodni – dzięki ciężkiej pracy. Artysty, oczywiście.
Tak zakończył się business art fashion day. Przynajmniej oficjalnie. Ponieważ nieoficjalnie dyskusje z osobami, które tego dnia odwiedziły Stację Mercedes, i prelegentami, którzy zostali po panelach, ciągnęły się jeszcze do wczesnego wieczora. Trzy różne panele, trzy różne zagadnienia, jeden wniosek: dla sukcesu, niezależnie, w jakiej branży potrzebne są konsekwencja i ciężka praca. Następny business art fashion day przed nami- szczegóły wkrótce!Tutaj chcielibyśmy również podziękować Stacji Mercedes oraz firmie MadBear, którzy przyczynili się do tego, że nasz event wypadł tak doskonale.

skyscraper
Startupy

Inwestycja w iTaxi - 8 mln zł od inwestorów

W piątek, 18 marca 2016 r., zamknięta została inwestycja, która zakończyła się pozyskaniem przez iTaxi łącznie 8 mln zł od Experior Venture Fund i dotychczasowych inwestorów (m.in. Dirlango i Lecha Kaniuka). Nasz zespół negocjował warunki umowy inwestycyjnej w imieniu foundera iTaxi - Stefana Batorego.iTaxi to najszybciej rozwijająca się polska sieć z aplikacją do zamawiania taxi. Działa w ponad 100 miastach w całej Polsce, łącząc kierowców korporacyjnych i niezrzeszonych. Ostatni rok dla spółki był wyjątkowo intensywny - z usług iTaxi klienci indywidualni oraz korporacyjni mogą korzystać w ponad 100 miastach w Polsce. Kolejna runda finansowania pozwoli spółce jeszcze dynamiczniej się rozwijać i utrzymać pozycję lidera rynku.

designer
No items found.

Agencje interaktywne – jak „zabezpieczyć” się przed podwykonawcami

Jako osoba, która na co dzień działa w firmie obsługującej branżę kreatywną, często mam do czynienia z agencjami interaktywnymi i reklamowymi. Jakiś czas temu, po jednym z kolejnych pytań ze strony agencji, moją pierwszą reakcja było: „zaraz, zaraz, już je słyszałam…”. Stąd też temat niniejszego artykułu. Zestawiłam powtarzające się kwestie i wątpliwości dotyczące praw własności intelektualnej w łańcuszku wykonawców, które w poniższej formie mam nadzieję pomogą Wam wewnętrznie uporządkować podstawowe kwestie praw IP miedzy agencją a twórcą*.

CASE I. MOMENT PRZEJŚCIA IP

Na potrzeby tego punktu dla uproszczenia przyjmijmy trzy zasady regulujące moment przejścia praw IP z twórcy na agencję (tymi też zasadami możecie się w agencjach kierować na co dzień przy okazji nieskomplikowanych umów).Pierwsza zasada: uregulowanie momentu przejścia majątkowych praw autorskich w umowie o dzieło/umowie zlecenia/innej umowie cywilnoprawnej. Sytuacja ta nie wymaga wielkiego doświadczenia – wskazujemy po prostu, z jakim momentem prawa do utworu przechodzą na agencję. Możecie ten moment oznaczyć w dowolny sposób np. z chwilą ustalenia utworu, z chwilą jego wydania, z chwilą przyjęcia, z chwilą zapłaty wynagrodzenia itd. Przy czym na uwagę zasługuje owa „chwila”, ponieważ może ona agencję postawić w konfliktowej sytuacji – niewłaściwe określenie momentu przejścia często stanowi broń w rękach twórców-podwykonawców.
Przykład. W obu umowach (w umowie zamawiający-agencja oraz w umowie agencja-twórca) moment przejścia praw autorskich został oznaczony na „z chwilą zapłaty wynagrodzenia”. Agencja wydała utwór dużej korporacji z opóźnieniem, na wypadek czego zastrzeżona była kara umowna w wysokości 0,2% wynagrodzenia za każdy dzień opóźnienia. Z kolei podwykonawca stwierdza, że opóźnienie nastąpiło z winy agencji, która nie dostarczyła materiałów na czas. Korporacja potrąca karę umowną z wynagrodzenia agencji, agencja zaś nie wypłaca podwykonawcy ostatniej części wynagrodzenia. Podwykonawca w związku z tym nie przenosi na agencję majątkowych praw autorskich do utworu. Mamy więc patową sytuację, gdyż do czasu wyjaśnienia sytuacji z podwykonawcą, agencja „przeniosła” na korporację prawa do utworu z wadą prawną.
Dla uniknięcia tego typu sytuacji wystarczy po prostu zastrzec w umowie z podwykonawcami nabycie autorskich praw majątkowych z chwilą wydania utworu.Druga zasada: dotyczy utworów pracowniczych. Pierwszy warunek zastosowania tej zasady – istnienie umowy o pracę między twórcą a agencją. Drugi warunek – odpowiedź twierdząca na pytanie, czy utwór został stworzony w wyniku realizacji obowiązków wynikających z takiego stosunku pracy (o czym więcej w CASE II.). W tej sytuacji chwilą nabycia majątkowych praw autorskich do utworu pracowniczego (o ile umowa nie stanowi inaczej) jest moment przyjęcia utworu przez pracodawcę. I chociaż uważa się, że forma takiego przyjęcia przez pracodawcę może być dowolna (chociażby mailem czy smsem), to warto zadbać, aby wątpliwa interpretacja woli pracodawcy nie rodziła niepotrzebnych sporów. Temu zaś służy jasne określenie momentu nabycia praw do utworu w umowie o pracę.
Ostrożność taka poparta jest dodatkowo regułą z prawa autorskiego, która stanowi, że jeżeli pracodawca nie zawiadomi twórcy w terminie 6 miesięcy od dostarczenia utworu o jego nieprzyjęciu (lub uzależnieniu przyjęcia od dokonania określonych zmian) uważa się, że utwór został przyjęty bez zastrzeżeń. A więc przejście majątkowych praw autorskich następuje dopiero po pół roku.Trzecia zasada: Przy trzeciej zasadzie zbiorczo potraktujmy prawa własności przemysłowej w zakresie wzorów przemysłowych (tj. w dużym skrócie - designu, zewnętrznej postaci produktu) i znaków towarowych. W przypadku wzorów przemysłowych sytuacja jest relatywnie prosta. Generalną zasadą jest, że prawo do uzyskania prawa z rejestracji wzoru przemysłowego przysługuje jego twórcy. Jednak dobra wiadomość jest taka, że w wyżej przywołanych sytuacjach (umowa o pracę, umowa cywilnoprawna), zgodnie z prawem własności przemysłowej ww. prawo powstaje pierwotnie na rzecz pracodawcy lub zamawiającego, a co za tym idzie, nie mamy tu do czynienia z przeniesieniem prawa.
Nieco bardziej problematycznie przedstawia się sytuacja odnośnie prawa do uzyskania prawa ochronnego na znak towarowy, ponieważ prawo własności przemysłowej nie stanowi przesłanek, komu ono przysługuje. Agencja powinna więc zadbać, czy przysługuje jej, a tym samym czy będzie przysługiwać jej klientowi, prawo do zarejestrowania znaku towarowego objętego zamówieniem. Dotyczy to w szczególności sytuacji, gdy znak towarowy jest przedmiotem prawa autorskiego. Jeżeli prawo do uzyskania prawa ochronnego na znak towarowy nie przysługuje zgłaszającemu, nawet po rejestracji takiego znaku, będzie istniała możliwość jego unieważnienia na tej podstawie.

CASE II. ILE IP PRZECHODZI NA AGENCJĘ

Jak powiada stara rzymska paremia: nikt nie może przenieść na drugą osobę więcej praw, aniżeli sam posiada (nemo plus iuris in alium transferre potest quam ipse habet). Myślę, że powinna być to jedna ze złotych myśli agencji. Często zdarza się bowiem, że podpisują one z zamawiającym umowę przygotowaną przez niego. Z kolei agencja sama zazwyczaj z podwykonawcami podpisuje umowy na podstawie wzorca obowiązującego w jej firmie. W takich sytuacjach, oprócz wspomnianego na wstępie konfliktowego momentu przejścia majątkowych praw autorskich, możemy mieć do czynienia z kolizją (a raczej brakiem pokrycia się wskazanych) w umowie pól eksploatacji.
Warto również mieć na uwadze ustawową regułę, że umowa może dotyczyć tylko pól eksploatacji, które są znane w chwili jej zawarcia. Mający dobrą umowę zamawiający, zastrzeże na ten wypadek zobowiązanie agencji do przeniesienia majątkowych praw autorskich do dzieła na nowopowstałych polach, przykładowo za 1 zł od każdego pola. Z kolei nieczęsto zdarza się, że agencje również mają takie zastrzeżenia w swoim wzorcu.
Kolejna kwestia wymagająca wyjaśnienia, to to, że nie każdy utwór stworzony przez pracownika stanowi utwór pracowniczy (co dla agencji jest „pewniakiem” wywodzonym z tego, że właściwe osoby umieszczą swe podpisy na umowie o pracę). Otóż są nimi tylko utwory powstałe „w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy”, dodatkowo dookreślone „celem umowy o pracę” i „zgodnym zamiarem stron”.
Przykład. Jeżeli nasz pracownik, który zatrudniony jest w agencji jako grafik, wykorzystując agencyjny aparat fotograficzny, „dorobi” brakujące do przedmiotu zamówienia zdjęcie, to majątkowe prawa autorskie do tej fotografii nie przejdą na agencję, mimo że grafik użył jej sprzętu i wykonał fotografię w godzinach pracy. Powód jest prosty – nie została spełniona przesłanka stworzenia utworu w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy. W takim wypadku należałoby podpisać oddzielną umowę przenoszącą majątkowe prawa autorskie na agencję w koniecznym zakresie.
Kolejna kwestia stanowiąca bolączkę branży reklamowej to fakt, że pomysły, idee, koncepcje, w tym pomysły na kampanie reklamowe, nie stanowią przedmiotu prawa autorskiego. Jeżeli więc pracownik-wykonawca przedstawia kilka koncepcji na kampanię/brand identity etc. zmawiającego i nawet jeżeli w umowie o współpracy/pracę z nim mamy zastrzeżone, że majątkowe prawa autorskie do utworu przechodzą na agencję z chwilą jego ustalenia, to i tak zyskuje on prawa tylko do „skorupy” tej koncepcji, czyli jej sposobu wyrażenia, nie zaś idee fixe dzieła twórcy. Oznacza to, że ustawa o prawie autorskim nie uchroni agencji przed dalszym użyciem niewykorzystanych przez zamawiającego koncepcji, mimo, że firma w której pracuje twórca np. chciałaby je zachować sobie jako „inspirację” przy okazji zlecenia innego klienta. Ratunkiem są tu różnego rodzaju klauzule zobowiązujące wykonawcę do niewykorzystywania tych pomysłów w przyszłości.
Jesteśmy więc w sytuacji, gdy utwór przeszedł już omawiany łańcuszek: z wykonawcy na agencję, a z agencji na zamawiającego. Pozostaje być może pytanie, czy i kto może użyć dzieła w portfolio?W odpowiedzi na to pytanie były już publikowane liczne opracowania, ponieważ przepisy prawa autorskiego nie przewidują wprost prawa do prezentacji własnej twórczości. Przejdźmy jednak do konkretów - najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest po prostu uregulowanie tej sytuacji w umowie. Znowu jednak agencja powinna pamiętać, aby uregulować ją dwustronnie – jeżeli pozwalamy twórcy na publikację dzieła w portfolio, to takie samo uprawnienie musi się znaleźć w umowie z zamawiającym. Jeżeli zaś chcemy zastrzec dla siebie wyłączną możliwość promowania swojej firmy przez publikację dzieła, powinniśmy z jednej strony zabezpieczyć taką możliwość w umowie z zamawiającym, z drugiej zaś strony pozbawić takiej możliwości twórcy.
Myślę, że niniejszy artykuł mogę podsumować bardzo zwięźle – w umowie można uregulować niemal wszystko. Trudniej jednak zauważyć, czego się nie uregulowało – i właśnie tutaj przydaje się prawnik, i jego znajomość przepisów typu „jeżeli umowa nie stanowi inaczej …”.*opracowanie to nie dotyczy know-how, programów komputerowych i baz danych (dotyczą ich inne, specyficzne reguły), jak również wynalazków, wzorów użytkowych czy topografii układów scalonych, ponieważ wydają się one niezmiernie rzadko (jeżeli nie w ogóle) powstawać w ramach działalności agencji; po drugie opracowanie to pomija liczne niuanse, które nieodłącznie związane są z kwestiami prawnymi dotyczącymi praw własności intelektualnej

developer
No items found.

Software house - jak "zabezpieczyć się" przed Klientem

Niedawno trafiłam na wpis na jednej z facebookowych grup, w którym piszący zapytał o najczęstsze problemy występujące w relacji klient – software house (dalej jako „SH”). Oprócz często powtarzającego się zarzutu o posługiwanie się przez programistów czy developerów niezrozumiałym dla śmiertelników żargonem, kolejnym powtarzającym się problemem według komentujących było niedoprecyzowanie wymagań, czy też możliwości (np. w kontekście timingu albo akceptacji zmian) przez jedną i drugą stronę.
Co powyższe może mieć wspólnego z prawem? Oczywiście najważniejsza jest jasna, bieżąca komunikacja między kompetentnymi osobami ze strony SH i klienta - nic tego nie zastąpi. Istnieją jednak sposoby, jak zabezpieczyć się przed niezdecydowanym klientem. Jest to oczywiście dobra umowa i znajomość paru przepisów.

Specyfikacja jakościowo-techniczna/SRS

W sieci znaleźć można wiele artykułów jak zrobić dobry brief czy specyfikację. Pisze się o konieczności sporządzenia charakterystyki użytkownika, wymaganiach funkcjonalnych i niefunkcjonalnych (czyli takich, które wynikają np. z celów operacyjnych albo specyfiki dziedziny) i innych. Nieczęsto jednak pisze się o tym, jak następnie wykorzystywać taki dokument w umowie, zaś takich sposobów jest naprawę wiele.
Pierwszy, podstawowy, to oczywiście ustalenie jasnych, precyzyjnych granic, co jest przedmiotem umowy (dziełem), a co stanowi już prace dodatkowe. Często w umowach ustalana jest wręcz definicja prac dodatkowych i zazwyczaj sprowadza się ona do stwierdzenia, iż są to prace, które nie zostały określone w specyfikacji. Z takiej jednoznacznie postawionej granicy wynikają dwa podstawowe zabezpieczenia – jedno finansowe i drugie ograniczające zasadność żądanych przez klienta zmian i poprawek.
Myślę, że pierwsze zabezpieczenie jest znane. Przykładowo, jeżeli dana funkcjonalność jest w specyfikacji, to została ona również uwzględniona w kosztorysie SH i wkalkulowana w umówione wynagrodzenie dla SH. Z kolei, jeżeli dana funkcjonalność podpada pod definicję prac dodatkowych, SH ma prawo żądać dodatkowego wynagrodzenia (czyli, w zależności od postanowień umownych, może przykładowo przedstawić klientowi ofertę na wykonanie danych prac albo, jeżeli strony umówiły się na maksymalną stawkę za roboczogodzinę prac dodatkowych, przesyła po prostu klientowi szacowany czas wykonywania takich prac).
W nawiązaniu do powyższego, warto przypomnieć sobie specyfikę wynagrodzenia ryczałtowego przy umowach o dzieło. Otóż jeżeli strony umówiły się na wynagrodzenie ryczałtowe, SH (przyjmujący zamówienie) nie może żądać podwyższenia wynagrodzenia, chociażby w czasie zawarcia umowy nie można było przewidzieć rozmiaru lub kosztów prac. I znowu wskazanie specyfikacji jako podstawy wysokości wynagrodzenia, może uchronić SH przed niekorzystnymi konsekwencjami tego przepisu.
Kontekst drugiego zabezpieczenia najczęściej sprawdzi się podczas odbiorów etapów, półetapów, faz czy też podczas sporządzania protokołu powykonawczego (zdawczo-odbiorczego, czy też końcowego) – SH nie jest zobowiązany do wprowadzenia zmian i poprawek, które wychodzą poza zakres specyfikacji. Dodatkowo, zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego, zamawiający obowiązany jest odebrać dzieło, które SH (przyjmujący zamówienie) wydaje mu zgodnie ze swym zobowiązaniem. Jeżeli zaś jest ono zgodne ze specyfikacją, możemy domniemywać, że przesłanka taka została spełniona, zaś klient nie może odmówić jego przyjęcia. Dla utwierdzenia statusu wykonywania przedmiotu umowy, na takie sytuacje często w umowach wpisuje się swego rodzaju fikcję prawną, iż dany rezultat prac uważa się za przyjęty po określonym terminie na żądanie wprowadzenia uzasadnionych (czyli zgodnych ze specyfikacją) zmian i poprawek.
Pamiętajmy również, że zgodnie z kodeksem cywilnym, jeżeli SH wykonuje dzieło w sposób wadliwy albo sprzeczny z umową, zamawiający może wezwać go do zmiany sposobu wykonania i wyznaczyć mu w tym celu odpowiedni termin. Po bezskutecznym upływie wyznaczonego terminu zamawiający może od umowy odstąpić albo powierzyć poprawienie lub dalsze wykonanie dzieła innej osobie na koszt i ryzyko SH. I znowu na ratunek w takiej sytuacji może przyjść nam specyfikacja, która w niektórych przypadkach wyjaśni, czy rzeczywiście SH dopuścił się wadliwego czy sprzecznego z umową wykonywania dzieła.
Podsumowując, odnosząc się w odpowiednich postanowieniach w umowie do specyfikacji, SH może ustalić jasne warunki umowne (zarówno przedmiotowe, jak i finansowe) wprowadzania zmian lub poprawek. Co jednak zrobić w patowej sytuacji, gdy żądane zmiany wkraczają w zakres prac dodatkowych, a klient nie zgadza się na przedstawioną przez SH ofertę? Umowa powinna przewidywać również taką sytuację, najczęściej w postaci wskazania warunków rozwiązujących umowę.

Etapy

Obecnie rzadko już spotykam się z umową, która nie określałaby etapów wykonywania dzieła (a przy bardziej skomplikowanych projektach, również półetapów lub faz wykonywania dzieła, jednak dla uproszczenia dalej będę pisać ogólnie o etapach). Z drugiej strony nierzadko spotykam się z sytuacją, gdy etapy określane są w umowie jedynie w celu ustanowienia harmonogramu realizacji przedmiotu umowy. Jest to niewykorzystana szansa zabezpieczenia się SH.
Najważniejsze postanowienia umowne odnośnie etapów, to te określające termin na wprowadzenie zmian, po upływie którego dzieło uważane będzie jako przyjęte bez zastrzeżeń i łączące się z tym wyraźne wskazanie, iż zmiany albo poprawki nie mogą dotyczyć rezultatów prac, które zostały zaakceptowane przez klienta we wcześniejszych etapach. Jest to istotne również z uwagi na przepisy prawa autorskiego, które stanowią, iż określone roszczenia klienta o usterki zamówionego utworu wygasają z chwilą przyjęcia utworu. Wprawdzie ustawa o prawie autorskim ustanawia domniemanie przyjęcia utworu bez zastrzeżeń, jednakże dopiero w sytuacji, gdy zamawiający nie zawiadomi twórcy w terminie sześciu miesięcy od dostarczenia utworu o jego przyjęciu, nieprzyjęciu lub uzależnieniu przyjęcia od dokonania określonych zmian w wyznaczonym w tym celu odpowiednim terminie. Innym postanowieniem, które może zabezpieczyć przed nadmiernie roszczeniowym klientem, jest ograniczenie ilości zmian, do wprowadzenia których zobowiązany jest SH w ramach danego etapu.
Tak jak wspomniałam na wstępie – sposobów na zabezpieczenie się SH w umowie jest wiele. Pozostaje tylko znaleźć kompetentną osobę, która je wdroży.
Jest to drugi artykuł z cyklu "Jak zabezpieczyć się przed ...". Pierwszy znajdziesz tutaj "Jak "zabezpieczyć" się przed podwykonawcami" .

lovely cockring|lovely sex toy|loveley-sex-tracker-2
No items found.

Lawmore reprezentuje Lovely Inc - inwestycja Arkley VC.

Z wielką przyjemnością informujemy o inwestycji Arkley VC w Lovely Inc. W procesie tym reprezentowaliśmy założycieli Lovely.

loveley-sex-tracker-2

Lovely to “wearable” w niekonwencjonalnej kategorii – jego zadaniem jest wspieranie zdrowia i życia seksualnego par. Urządzenie to zawiera w sobie sensory, które analizują aktywność seksualną, a wszystko to we współpracy ze smartfonem pozwala sprawdzić szczegółowe parametry i ewentualnie je skorygować.
Trzymamy kciuki za Jakuba Konika i jego zespół, i gratulujemy Arkley inwestycji.
Spółka Lovely Inc, inkorporowana w USA, to projekt polskiego zespołu. W Polsce operacje prowadzą z Krakowa.Arkley Venture Fund to polsko-amerykański fundusz early-stage, koncentrujący się na obszarach IoT, robotyki, druku 3D i e-commerce. W portfolio funduszą są między innymi Zmorph, Bivrost i Tespack.

wayman
No items found.

Lawmore reprezentuje spółkę Wayman – inwestycja Innovation Nest

Fundusz inwestycyjny Innovation Nest zainwestował w spółkę Wayman 2 mln zł! Z przyjemnością informujemy, że w procesie tym reprezentowaliśmy założycieli Wayman sp. z o.o.Wayman to system ERP zwiększający efektywność firm projektowo-inżynieryjnych. Oprogramowanie umożliwia zarządzanie zarówno jednym, jak i kilkoma projektami jednocześnie oraz umożliwia łatwy wgląd w istotne dane, np. wyniki finansowe i obciążenia zasobów w poszczególnych projektach. Pozwala w prosty sposób planować i optymalizować prace firmy oraz podwykonawców z wykorzystaniem wzorców, standardów i danych statystycznych z realizacji projektów historycznych. System Wayman poprawia efektywność firm projektowych i inżynieryjnych dzięki połączeniu trzech obszarów – zarządzania projektami, zasobów i finansów. Dodatkowo zbiera dane z wielu źródeł (jak e-mail, CAD, BIM, dokumenty) i pozwala korzystać z nich w każdym miejscu i czasie. System przeznaczony jest dla firm każdej wielkości. Korzystają z niego projektanci z sektorów: przemysłowego, okrętowego, offshore, oil&gas, kubaturowego, energetycznego, infrastrukturalnego. Założycielami systemu Wayman są Piotr Bilon i Marcin Konstantynowicz.
Innovation Nest to fundusz inwestycyjny, który specjalizuje się w inwestycjach w projekty o globalnym potencjale, działające w modelu SaaS (Software as a Service). Misją funduszu jest wspieranie świetnych zespołów z Europy i pomaganie im w zdobyciu kolejnych rund finansowania od najlepszych międzynarodowych inwestorów, aby umożliwić im globalną ekspansję.

anioly-biznesu
Startupy

Business Angels - kim są i jak inwestują?

Anioły biznesu to wciąż w Polsce dla niektórych zagadka. Kim są? Skąd się biorą? Czym różni się inwestowanie aniołów od innych inwestorów?

Polski ekosystem VC powoli dojrzewa i coraz bliżej nam do klasycznej struktury i modelu rynku inwestycyjnego. Do tej pory mieliśmy do czynienia w większości z funduszami inwestycyjnymi finansowanymi ze środków unijnych (jak 3.1 czy bridge alfa), a także funduszami KFK i prywatnymi. Od kilku miesięcy obserwuję jednak (również w związku z transakcjami, które obsługujemy w LAWMORE), wzrost aktywności prywatnych inwestorów. Co jest pozytywną zmianą, ponieważ anioły biznesu są doskonałą szansą na wypełnienie tzw. luki kapitałowej (luki Macmillana) pomiędzy finansowaniem pozyskiwanym od przyjaciół i rodziny, a funduszami venture capital. Nie można też zapomnieć o tym, że sytuacja, którą aktualnie mamy na rynku (swoją działalność praktycznie zakończyły lub tymczasowo zawiesiły fundusze wspierane ze środków unijnych, a nowe rozdania jeszcze nie zostały zrealizowane) spowodowała, że na wartości zyskały środki prywatne. Inny istotny aspekt to to, że również same startupy po dotychczasowych bardzo różnych doświadczeniach z VC, widzą coraz większą wartość dodaną w inwestycjach podmiotów prywatnych (tym bardziej, że inwestycje niewiele odbiegają kwotowo od tych dokonywanych chociażby przez dotowane 3.1). Pomysłodawcy często bowiem podkreślają, że szczególnie na początkowym etapie znacznie ważniejsze od środków finansowych jest dodatkowe wsparcie biznesowe, a to bardzo rzadko oferują polskie fundusze typu VC.

Kim jest Anioł Biznesu?

Anioł Biznesu (inaczej business angel) to prywatny inwestor, który inwestuje własne środki pieniężne, zwykle na początkowej fazie rozwoju firmy (startupu) w zamian za udziały. Co istotne, oprócz finansowania, angażuje on także swoją wiedzę, kontakty i doświadczenie biznesowe (określane jako smart money), co może pozytywnie wpłynąć na szybki rozwój startującej firmy. W związku z tym aniołowie biznesu zazwyczaj osobiście angażują się w działalność firmy, w którą zainwestowali – pełnią funkcję członka rady nadzorczej lub uczestniczą w procesie zarządzania spółki i doradzają pomysłodawcom w bieżącej działalności i rozwoju firmy. Anioł biznesu to zazwyczaj przedsiębiorca lub menedżer o dużym doświadczeniu zawodowym, a samo inwestowanie jest często jego drugorzędną aktywnością zawodową. Statystyczny europejski anioł biznesu to mężczyzna, najczęściej w wieku 35-65 lat, dobrze wykształcony (większość posiada wyższe wykształcenie z zakresu ekonomii i finansów).

Formy inwestycji

Anioły Biznesu dokonują inwestycji samodzielnie lub w grupach. W grupach odbywa się to zazwyczaj w trzech różnych możliwych kombinacjach: (1) bezpośrednio (każdy negocjuje indywidualnie jako niezależny podmiot), (2) poprzez syndykat (w imieniu syndykatu wybierany jest inwestor wiodący, które reprezentuje grupę w negocjacjach, co znacznie wzmacnia ich pozycję negocjacyjną), (3) poprzez wehikuł inwestycyjny (SPV – powoływany jest nowy niezależny podmiot do inwestycji w dane przedsięwzięcie). Koszty due diligence niezależnie od formy inwestycji ponoszone są zawsze przez wszystkich inwestorów solidarnie. Istotne znaczenie przy rozwoju inwestycji dokonywanych przez prywatnych inwestorów mają sieci aniołów biznesu, które stanowią łącznik pomiędzy startupem, a inwestorem. W Unii Europejskiej największą siecią aniołów biznesu jest EBAN. Jeśli chodzi o Polskę, to mamy wiele platform tego typu– jak przykładowo Lewiatan Business Angels czy PolBAN Business Angels Club. Ostatnio powstała też ciekawa inicjatywa – Black Swan Fund dedykowana kobiecym biznesom.

Anioły biznesu w Polsce

W Polsce rynek aniołów biznesu dopiero raczkuje i niestety nie ma dokładnych statystyk na ten temat. Co jednak nie dziwi, jako że trudno o jakiekolwiek dane dotyczycące rynku inwestycyjnego VC w Polsce (co potwierdza też analiza dokonana przez Michała Rokosza z Inovo VC). Nie wiedzieć czemu, również funkcjonujące sieci aniołów biznesu nie udostępniają na ten temat praktycznie żadnych danych. Przyjrzyjmy się więc raportowi Global Wealth Report 2013, opublikowanego przez Credit Suisse Re- search Institute, z którego wynika, że do 2018r. liczba milionerów w Polsce wzrośnie do 85 tysięcy (w 2013 było ich ok.45 tys.), co oznacza, że potencjalnie każdy z nich może być aniołem biznesu. Jednak nadal są to tylko symulacje. Rodzimi inwestorzy prywatni to najczęściej aktywni przedsiębiorcy lub byli menadżerowie wysokiego szczebla, którzy zakończyli swoją karierę korporacyjną. Do tej pory inwestowali głównie w nieruchomości, instrumenty finansowe, rzadziej w sztukę i alkohole. Od jakiegoś czasu zwiększa się jednak ich tendencja do przeznaczania części swojego portfela inwestycyjnego na inwestycje w innowacyjne projekty, czyli startupy. Również polscy prywatni inwestorzy łączą się i inwestują wspólnie, czy to poprzez syndykaty czy bardziej sformalizowane struktury inwestycyjne (jak przykładowo bValue VC, gdzie zaangażowani są między innymi Rafał Brzoska i Marian Owerko). Tylko w ostatnich kilku miesiącach doradzaliśmy trzem grupom prywatnych inwestorów, którzy zakładali prywatne fundusze inwestycyjne. Dużą wartością dodaną tego typu podmiotów jest to, że założyciele (aniołowie biznesu) nadal traktują swoje inwestycje bardzo indywidualnie i angażują się w pomoc spółkom, w które zainwestowali. To, co osobiście bardzo mi się podoba i co uważam, że powinno być standardem w funkcjonującym ekosystemie VC, to cykliczne spotkania spółek portfelowych. Poznanie wszystkich spółek, w które zainwestował nasz inwestor daje możliwość nie tylko wartościowego networkingu i wymiany doświadczeń, ale przede wszystkim nawiązania współpracy biznesowej, co jest korzystne i dla startupów, i dla samego inwestora.

Wpływ aniołów biznesu na gospodarkę

Analizując wpływ prywatnych inwestorów na życie gospodarcze, można dojść do wniosku, że na ich aktywności i szybkim rozwoju powinno zależeć zarówno, pomysłodawcom startupów (oprócz finansowania dostają od BA również realne wsparcie pozafinansowe), funduszom inwestycyjnym typu VC (za wypełnienie luki inwestycyjnej), jak i przede wszystkim Państwu, które dzięki ich działaniom posiada dobrze prosperujące i konkurencyjne firmy generujące nowe miejsca pracy i wpływy podatkowe (dlatego uważam, że Plan Morawieckiego powinien poruszyć również ten ważny aspekt - przywilejów podatkowych dla inwestorów prywatnych inwestujących w startupy). Nie zapominajmy, że dzięki wsparciu aniołów biznesu w początkowej fazie rozwoju powstały m.in. takie firmy jak amazon, apple, google, dell czy starbucks. W Polsce również mamy doskonałe przykłady tego typu (np. estimote). Liczę, że w najbliższym czasie zaktywizuje się rynek inwestorów prywatnych, bo czas jest naprawdę bardzo dobry i warto go wykorzystać, a inwestorzy prywatni to znakomity motor napędowy innowacyjności i konkurencyjności.

agencja
No items found.

Wniesienie IP do spółki kapitałowej – zmiany w prawie podatkowym

Obecnie dużo słyszy się o chęci rozwoju rynku start-upów w polskiej rzeczywistości. Ułatwianie podejmowania oraz prowadzenia działalności innowacyjnej w Polsce pozostawało na celowniku polskiego ustawodawcy od długiego czasu. W celu realizacji tych zamierzeń niezbędne było jednak wprowadzenie nowych regulacji lub zmiana już obowiązujących przepisów. Kwestię tą po części rozwiązała obowiązująca od 1 stycznia 2016 r. Ustawa o zmianie niektórych ustaw w związku ze wspieraniem innowacyjności zwaną potocznie Ustawą o wspieraniu innowacyjności (dalej: UWI).

UWI wprowadziła istotne udogodnienia przede wszystkim w ustawie o PIT oraz ustawie o CIT. W konsekwencji rok 2016 jak i rok 2017 są korzystnym okresem na wniesienie do spółek kapitałowych aportu w postaci komercjalizowanej własności intelektualnej. Jest to ważne przede wszystkim dla startupów, które bardzo często korzystają z tego rozwiązania.

Zgodnie z ogólną zasadą przychodem w odniesieniu do CIT jest nominalna wartość udziałów (akcji) w spółce, objętych w zamian za aport w innej postaci niż przedsiębiorstwo lub jego zorganizowana część. Natomiast w odniesieniu do PIT za przychody z kapitałów pieniężnych uważa się nominalną wartość udziałów (akcji) w spółce, objętych w zamian za aport. Uznaje się, iż przychód taki powstaje w dniu, w którym upływa okres 5 lat od dnia objęcia udziałów (akcji) w spółce kapitałowej w zamian za aport w postaci komercjalizowanej własności intelektualnej wniesiony przez podmiot komercjalizujący.

Jednak na skutek ulg wprowadzonych przez UWI w przypadku podatników PIT lub CIT nie ustala się przychodu i kosztów uzyskania przychodów z tytułu objęcia udziałów (akcji) w spółce kapitałowej w zamian za aport w postaci komercjalizowanej własności intelektualnej, jeżeli aport wniesiony został w 2016 r. albo w 2017 r. przez podmiot komercjalizujący. Zaznaczyć należy, iż preferencją tą nie są objęte aporty w postaci majątkowego prawa autorskiego do programu komputerowego.

Podsumowując, ulgę podatkową w sytuacji objęcia udziałów (akcji) w spółce kapitałowej w zamian za aport można uzyskać po spełnieniu następujących warunków:

  • aport jest w postaci komercjalizowanej własności intelektualnej,
  • aport wniesiony został przed podmiot komercjalizujący,
  • aport wniesiony został w roku 2016 albo w roku 2017,

Kluczowe dla niniejszego zagadnienia są w związku z tym pojęcia komercjalizowanej własności intelektualnej oraz podmiotu komercjalizującego.

Komercjalizowaną własność intelektualną stanowi:

  • patent, dodatkowe prawo ochronne na wynalazek, prawo ochronne na wzór użytkowy, prawo z rejestracji wzoru przemysłowego lub prawo z rejestracji topografii układu scalonego oraz do uzyskania powyższych lub prawo z pierwszeństwa określone w ustawie Prawo własności przemysłowej;
  • majątkowe prawa autorskie do programu komputerowego (jednak pamiętajmy - nie objęte ulgą !);
  • równowartość udokumentowanej wiedzy (informacji), nadającej się do wykorzystania w działalności przemysłowej, naukowej lub handlowej (know-how);
  • prawa do korzystania z praw lub wartości wymienionych powyżej na podstawie umowy licencyjnej.

Natomiast podmiot komercjalizujący to twórca uprawniony do praw lub wartości stanowiących komercjalizowaną własność intelektualną, a także twórca uprawnionego do zawarcia umowy licencyjnej, której przedmiotem jest prawo do korzystania z praw lub wartości stanowiących komercjalizowaną własność intelektualną. Dodatkowo ustawa o CIT rozszerza zakres pojęcia podmiotu komercjalizującego m.in. o takie podmioty jak uczelnie publiczne czy też niepubliczne, instytuty badawcze czy też Polską Akademię Nauk lub jej instytut naukowy.

Współcześnie działalność innowacyjna odgrywa kluczową rolę w rozwoju gospodarczym. Zapewnienie prężnego rozwoju współpracy nauki z biznesem jest w związku z tym kluczowym aspektem. Fakt, iż zostało to zauważone przez polskiego ustawodawcę jest dobrym znakiem na przyszłość. Bez wątpienia zmiany w dotychczasowych regulacjach wychodzą naprzeciw startupom i warto skorzystać z nich w nadchodzącym czasie.

startup 2016
No items found.

Akcelerator - jak ogon może machać psem

Topowe akceleratory w USA to święty Graal wielu startupów. Dostanie się do programu w niektórych z nich zdaje się być gwarancją sukcesu, kolejki chętnych na rundę seed i solidnej rundy A. Oczywiście jest też druga i trzecia liga akceleratorów, ale zwykle nie mają problemu za naborem startupów, i w dużej części przypadków, jeśli decyzja o przystąpieniu do programu był oparta na dobrym "match'u" i merytorycznych kryteriach - założyciele też są zadowoleni.
Model działania większości akceleratorów jest podobny - za udział w programie (od 6 do 12 tygodni) oraz niewielki wkład finansowy (nawet od 2 tysięcy euro) obejmują od 4 do 10% udziałów w startupie. Zwykle są pierwszymi poza founderami udziałowcami. Wygląda to dość uczciwie. Na pierwszy rzut oka.
W ostatnich miesiącach miałem okazje analizować umowy z wieloma akceleratorami, zdecydowanej większości europejskimi - od brytyjskich, przez niemieckie po estońskie. Rozmawiałem z założycielami planującymi udział w programie akceleracyjnym, takimi w trakcie programu i takimi, którzy już go zakończyli i albo finalizowali emisje udziałów dla akceleratora, albo realizowali rundę inwestycyjną. Szybki wzrost ilości takich spraw zachęcił mnie do głębszej analizy tematu.
W mojej opinii mamy do czynienia już nie tylko z modą na akceleratory ale wręcz z "bańką akceleratorową". Tempo w jakim powstają nowe, liczba programów, liczba startupów, które w nich uczestniczą bardzo dynamicznie wzrosła w Europie bardzo, głownie na fali entuzjastycznych opinii i sukcesów takich gwiazd jak Techstars, 500 startups czy Y Combinator. Z jakością oferty tych akceleratorów jest bardzo różnie. Oczywiście na papierze i prezentacjach wszystko wyglada świetnie. Success stories, inwestycje, rekomendacje alumnów. Schody zaczynają się jednak często gdy czytamy umowę. Albo damy do przeczytania komuś z doświadczeniem.
Już kilka razy zaskakiwały mnie niektóre postanowienia forsowane przez akceleratory. Inaczej - nie dziwiły mnie, że były w umowie. Dziwiło mnie, że ktoś to podpisuje. Umowy akceleratorów zwykle są standardowe, podpisywane seryjnie z wieloma podmiotami. Nie są negocjowane - podejście "take it or leave it". Wiele ma wręcz dopisek "non negotiable". Pomijam, że jakość tych umów (edycyjna, spójność) pozostawia często bardzo wiele do życzenia. Prawie zawsze też prawem właściwym dla tych umów jest prawo kraju danego akceleratora, co w przypadku polskich spółek generuje kolejne problemy. Niektóre postanowienia umów są po prostu nierealizowane w polskiej spółce z o.o.
Wszystkie te problemy to jednak nic z porównaniu z dwoma umowami "akceleratorów" które miałem ostatnio w rękach.
Poza wszelkimi wadami opisanymi wyżej, akcelerator w praktyce przejmował pełną kontrolę nad dalszymi działaniami inwestycyjnymi w startupie. Nie gwarantując praktycznie nic ze swojej strony, sam sobie gwarantował nie tylko anty-dillution przy kolejnych rundach, aż do wyceny 4mln euro (sam wchodząc przy wycenie ok 400k euro, nawet uwzględniając wartość programu), prawo do pierwszeństwa negocjacji sprzedaży swojego pakietu z każdym nowym inwestorem, bardzo dobrze (dla akceleratora) skonstruowany Tag Along i jednocześnie kompletnie nierealizowany Drag Along dla founderów, zobowiązanie founderów do przyłączenia nowego inwestora do ich "umowy inwestycyjnej", absurdalne uprawniania kontrolne i informacyjne, lock up, lock in i oczywiście sprytnie skonstruowany zestaw klauzul dających w praktyce wyłączność operacyjną founderów. Ograniczenia ostrzejsze niż przy solidnej rundzie seed'owej.
Ta lista wystarczy, żeby włosy zjeżyły się na głowie, ale artykuły dotyczące praw własności intelektualnej dobiły ostanie nadzieje na uczciwe podejście "akceleratora" do sprawy. Nie rozpisując się - w praktyce cyrograf. Pakt z diabłem.
Druga z umów była bardzo podobna jeśli chodzi o skutki, choć napisana jeszcze bardziej chaotycznie (zapewne celowo). Skłoniło mnie to do przeszukania sieci pod kątem takich przypadków i wyniki były szokujące. Przejmowanie kontroli nad startupami, blokowanie dobrych deali inwestycyjnych, procesy ze startupami, zabójcze kary umowne itd itp. Takie historie pokazują, że niektóre z "akceleratorów" to w rzeczywistości maszyny do taniego pozyskiwania udziałów w bardzo dużej ilości startupów z założeniem albo "złotego strzału" - bardzo taniego zresztą, albo szybkich exitów, często nawet do founderów, którzy wykupują akcelerator z przebiciem x3 czy x5 po kilku miesiacach, żeby nie mógł blokować rundy (też znalazłem taki przypadek).

Wnioski:

  • Sprawdź akcelerator zanim cokolwiek podpiszesz. Zrób proste due diligence, porozmawiaj z alumnami, poproś o dane, dokumenty.
  • Czytaj umowę. Potem jeszcze raz. Jak czegoś nie rozumiesz - zapytaj kogoś kto się zna.
  • Policz dobrze czy napewno Ci się to opłaca. Miej pewność, że to co w ramach programu oferuje akcelerator dobrze pasuje do Twoich potrzeb.
  • I jeszcze raz przeczytaj umowę. Wszystkie umowy, bo zwykle to zestaw powiązanych dokumentów.

PS: mój poprzedni artykuł o różnicach pomiędzy akceleratorami i inkubatorami. Kiedy go pisałem pół roku temu jeszcze nie widziałem aż tylu problematycznych sytuacji.
Autor artykułu: Michał Kulka

skyscraper
No items found.

Pay-to-play - kolejne rundy finansowania

Coraz częściej mamy do czynienia w naszej pracy z kolejnymi rundami inwestycyjnymi – drugi inwestor seed, fundusz wchodzący po wcześniejszej "inwestycji" akceleratora, Grupa funduszy dołączająca do inwestora seedowego lub business angel'a, czy wreszcie rundy A, po kilku wcześniejszych inwestycjach.
Poza oczywistymi wyzwaniami, zarówno dla startupu i inwestorów (ale również dla firmy doradczej i negocjatorów - bardziej złożona struktura, skomplikowane CapTable, więcej iteracji umów), pojawia się jeszcze jeden - najważniejszy moim zdaniem obszar. Relacje pomiędzy nowymi inwestorami, a dotychczasowymi. I tutaj jest kilka scenariuszy. Trudno mówić, że typowych, bo takich transakcji nadal jest mało (w LAWMORE zrealizowaliśmy ich kilkanaście), ale już symptomatycznych.
Bardzo wiele zależy od balansu - pozycji i relacji pomiędzy założycielami, a dotychczasowymi inwestorami oraz od charakteru nowego inwestora. Generalizując, mamy trzy możliwe scenariusze:(1) Negocjacje "nad głowami" założycieli. Niestety niezbyt miły obrazek. Dotyczy szczególnie startupów, w których pozycja dotychczasowego inwestora jest bardzo mocna (dużo udziałów, twarde uprawnienia osobiste, konstrukcja organów spółki). Ale też takich, gdzie założyciele są albo pasywni w kwestiach inwestorskich albo niedoedukowani lub działają bez wsparcia. Negocjacje takie zbiegają się do ustalenia pomiędzy inwestorami "podziału" uprawnień osobistych i zwykle zgody, co do doprecyzowania i zacieśnienia ograniczeń dotyczących założycieli. Jest to łatwe szczególnie w sytuacji, gdy runway spółki to minus 2 miesiące, a płynność jest oparta na pożyczce od inwestora.(2) Negocjacje prowadzone wyłącznie przez założycieli. Czasami bez żadnego wsparcia dotychczasowych inwestorów. Bywa, że takie rozwiązanie się sprawdza - szczególnie przy founderach, którzy rozumieją te procesy i mają mocną pozycję oraz kiedy oryginalna umowa inwestycyjna daje im taką realną możliwość. Założyciele traktują negocjacje w taki sposób jakby to był ich pierwszy inwestor, a to że już innego mają traktują jako swój zasób i przewagę, szczególnie jeśli nie czekają z pozyskiwaniem finansowania do chwili, gdy na koncie widnieją pustki. W niektórych sytuacjach jednak wsparcie dotychczasowego inwestora może być bardzo przydatne. Przecież to on w pewnym stopniu uwiarygadnia projekt w oczach kolejnych.(3) Negocjacje wielostronne, optymalnie - partnerskie. Wszystkie strony uczestniczą w procesie. W oczywisty sposób czasami interesy stron powodują, że w poszczególnych kwestiach tworzą oni "koalicje" - czasami inwestorzy - dotychczasowy i nowy, choćby w zakresie domknięcia "furtek" pozostawionych w oryginalnej umowie inwestycyjnej. Czasami to założyciel może "wygrywać" jednego z inwestorów dla poprawienia swojej pozycji.
W każdej z tych sytuacji bardzo duże znaczenie ma oryginalna umowa inwestycyjna. To w niej powinny być przewidziane i regulowane, przynajmniej wstępnie scenariusze kolejnych rund. Czasami przy kolejnej inwestycji nowy inwestor przystępuje do istniejącej umowy - wtedy zmienia się ją tylko w niewielkim zakresie. Częściej jednak podpisywana jest nowa umowa, a stara rozwiązywana. Nadal jednak postanowienia z oryginalnej obowiązują w czasie negocjacji, wiec nie można ich ignorować.
Jednym z postanowień, które w umowach mam okazje (czasami przyjemność) analizować jest nadal bardzo rzadkie tzw. Pay-to-Play. To klauzula, która "zachęca" dotychczasowego inwestora do udziału w kolejnej rundzie inwestycyjnej, pro-rata (proporcjonalnie) do posiadanych udziałów. Może być ona uzupełnieniem prawa pierwszeństwa. W przypadku, gdy inwestor nie będzie uczestniczył w rundzie w pełni lub określonej proporcji, traci on część uprawnień osobistych (np. członka rady nadzorczej, prawo drag along itd). Oczywiście brzegowe parametry takiej rundy są określane. Pay-to-play równoważy w umowie prawo anty-dilution, które inwestorzy zastrzegają na wypadek "down-round", czyli rundy po wycenie poniżej tej, po której wchodzili.
Doskonałym przykładem kiedy klauzula Pay-to-Play powinna być w umowie to umowy inwestycyjne z akceleratorami. Akceleratory zastrzegają sobie prawo anty-dilution, czasami dla absurdalnych nawet wycen, i negocjując parametry tej klauzuli zawsze powinniśmy upewniać się, że akcelerator nie będzie nas blokował w kolejnych ruchach. Pay-to-Play bywa przydatne, oczywiście w sensownym zestawieniu z innymi postanowieniami.
Zestaw klauzul, które warto przemyśleć w dobrej umowie inwestycyjnej, szczególnie gdy założyciele są świadomi tego, że będą potrzebować kolejnych rund finansowania i planują długoterminowo jest więcej. Póki co to jednak inwestorzy myślą o tym częściej i zabezpieczają swoje interesy.
Autor artykułu: Michał Kulka

inmotion-zernike-umowa-inwestycyjna
Startupy

LAWMORE reprezentuje spółkę InMotion - inwestycja Zernike Meta Ventures

Fundusz inwestycyjny Zernike Meta Ventures zainwestował w spółkę InMotion. Z przyjemnością informujemy, że w procesie tym reprezentowaliśmy założyciela InMotion sp. z o.o.
Spółka InMotion zajmuje się projektowaniem i produkcją sliderów video i chmury renderingowej, dedykowanych do smartfonów. Slider to urządzenie, które umożliwia realizację płynnych przesuwających się ujęć, a także tzw. timelapsów, czyli filmów poklatkowych.
Fundusz ZERNIKE META - VENTURES inwestuje w przedsiębiorstwa innowacyjne i prowadzące działalność badawczo - rozwojową ze szczególnym naciskiem na branże takie, jak Internet, telekomunikacja, technologie mobilne, ochrona zdrowia, urządzenia medyczne, biotechnologia, technologie ochrony środowiska oraz dobra konsumpcyjne. Wyróżniającym elementem Funduszu jest doświadczenie całej grupy ZERNIKE META - VENTURES. Od 1992 roku META Group Srl i Zernike Group Holding BV zarządzają funduszami seed i start-up.

Spas dikim! Your submission has been received!
Oops! Qualcosa ha insegnato il modulo.
aa

Key Legal Aspects for a Startup: How a Lawyer Can Help You

regulamin

Termination of Employment Contract

sztuczna-inteligencja-300x300

ARTIFICIAL INTELLIGENCE – LEGAL ISSUES

umowa

What is Actually an SLA?

instagram

Selling an Account on Instagram

e-commerce

GDPR Survey

2take.it

LAWMORE an advisor of Consumer Intelligence – an investment by KnowledgeHub

aa

AI and New Technologies in the Arts.

Cyber law concept

What to Pay Attention to in the Communication of a Product Based on OpenAI Technology?

cookies

Cookie Q&A

znak towarowy

How to Choose a Name for a Startup (a Lawyer’s Perspective)

e-sklep

7 Steps to Prepare for Selling an E-store

1685025840412aa

Artificial Intelligence and Fair Use in Light of Copyright Law

Newsletter - BP

WE ARE EDUCATING ON AI – CO-OPERATION WITH PUCEK.COM

68d60113-8248-59d8-9878-a1ab6c55a424_w_704

Lawmore acts as an advisor to a family business SERIO – an investment by business angels

wkładki-na-płaskostopie-760x428

LAWMORE REPRESENTS MediFactory – INVESTMENT IN SPINAKER alfa

108797

A big acquisition on Polish startup market – CallPage has acquired LiveCall

3

The legal aspects of Gen AI

Zrzut ekranu 2023-02-3 o 17.32.32|PFR Raport

LAWMORE PARTNERS IN THE LEGAL SECTION OF THE REPORT BY PFR VENTURES AND INOVO VC

hh24

LAWMORE REPRESENTS HELPING HAND

Bez tytułu

LAWMORE REPRESENTS GIGANCI PROGRAMOWANIA – AN INVESTMENT BY PORTFOLION AND NUNATAK

pitchbook-1280-720px-856

LAWMORE A LEADER OF VC TRANSACTIONS IN THE CEE REGION – THE PITCHBOOK RANK

listny cud

LAWMORE ADVISES THE LISTNY CUD STARTUP –AN INVESTMENT BY AUGEREHEALTH FOOD FUND

Moniti

LAWMORE ADVISES MONITI – AN INVESTMENT BY JR HOLDING

Contact us

Office:
BROWARY WARSZAWSKIE
54 Krochmalna str., room 78 (floor 6)
00-864 Warsaw

Stay up to date with changes in the law

Subscribe to our newsletter

Thank you!
Registration was successful.
Oops... your mail can't be sent!